S-shindo… - wyszeptał z przerażeniem. Słowa
nie przechodziły mu przez gardło.
Ale to już
nie był ten sam Shindo. Na jego ciele widniały liczne oparzenia, największe na
prawej przedniej łapie. Jasnobrązowa grzywa była długa, ale bardzo licha, a
miejscami pokrywał ją szary popiół. Pod lewym okiem znajdowała się paskudna
szrama, której nigdy nie miał. Lew był niewątpliwie szybki, aczkolwiek wychudły
i Ahadi mógłby się założyć, że wygrałby z nim w pojedynku na siłę.
-
Niebezpiecznie jest uznawać kogoś za martwego, nieprawdaż? – ciągnął lew, jakby
go nie usłyszał. – Niemniej jednak, gdy już raz opuści się swoje ziemie, to już
nigdy się nie wróci. A przynajmniej nie wróci się będąc takim samym.
Ahadi ledwo
trzymał się na nogach. Według niego jego przyjaciel bredził głupoty i mało z
tego wszystkiego rozumiał, więc spróbował jeszcze raz:
- Shindo…
dlaczego odszedłeś? Szukaliśmy cię tyle czasu, aż w końcu uznaliśmy, że nie
żyjesz… Co robiłeś? Gdzie byłeś? Dlaczego odszedłeś?
„Dlaczego
beze mnie…?”
- Nie nazywaj
mnie tak. Zostawiłem to imię daleko za sobą, gdy w końcu udało mi się wyrwać z
tego piekielnego miejsca. Nauczyłem się wielu nowych rzeczy, których zwykłe lwy
nie mogłyby zrozumieć. Teraz noszę nowe imię. Mów do mnie Inferno – Tu błysnął złowrogo
swoimi fioletowymi oczami, wpatrując się w Ahadiego bez mrugnięcia.
Lew nie miał
pojęcia, co ma powiedzieć.
- Obserwowałem cię. – Shindo zaczął
przechadzać się w tą i z powrotem, nadal nie spuszczając z niego wzroku. -
Przez długi, długi czas siedziałem w ukryciu, czekając na dogodną chwilę,
jednak zawiodłem się. Ta cała szopka nie była warta mojego zachodu.
Ahadi nagle poczuł przypływ gniewu. Szopka?
Jaka szopka? O czym on bredzi? Za kogo się uważa, mówiąc, że coś jest niegodne
jego uwagi?
Naraz jednak
to wszystko odpłynęło. Obserwował go, więc duszą był razem z nim. Nigdy tak
naprawdę go nie opuścił. Mimo, że skrywał się przez cały czas, na pewno chciał
dla niego jak najlepiej. W jedną chwilę lata goryczy, tęsknoty i samotności
uleciały gdzieś daleko. Gotów był wybaczyć mu jego dającą się we znaki, bolesną
nieobecność. Choć tak naprawdę może to była jego wina? Nie szukał Shindo
wystarczająco dobrze, a skoro ktoś tak bliski nie powiedział mu o swoim
zamiarze ucieczki, to znaczyło, że on, Ahadi nie był godny jego zaufania. Że
nie był wystarczająco dobrym przyjacielem.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi –
powiedział, teraz już coraz pewniej. – Ale wszystko wyjaśnisz mi po drodze. Na
Lwiej Skale na pewno cię przyjmą. A mama! Ale się ucieszy! – rozpromienił się.
– Jest tyle zmian, tyle nowych osób. Musisz koniecznie poznać Ur…
Przerwał mu
jego śmiech, piskliwy i kpiący, ale na swój sposób przerażający.
- Chyba nie
myślałeś, że naprawdę zaciągniesz mnie do tego stada. Ta lwica namieszała ci w
głowie już do końca.
- C-co masz
na myśli? – Jego pewność siebie zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- Uru, tak ją
nazywasz? –Nie czekał na jego odpowiedź, tylko prychnął pogardliwie. – Proszę
cię. Myślisz, że ona jest inna niż oni wszyscy?
Ahadi już
miał coś powiedzieć, ale powstrzymał się.
Oni wszyscy.
Przypomniał
sobie te pełne niepokoju szepty, które słyszał, gdy tylko przechodził obok
mieszkańców Lwiej Skały. Przypomniał sobie pełne nienawiści i pogardy
spojrzenia, jakby był tylko nic nie wartym wyrzutkiem, który przebiegłym
podstępem wtargnął na ich terytorium. Przypomniały mu się lwy i lwice, którzy
odskakiwali od niego jak oparzeni, gdy znalazł się niedaleko nich.
Wszyscy go
unikali. Wszyscy nim gardzili. Wszyscy poszeptywali. Dlaczego z Uru miałoby być
inaczej?
- Uru… ona…
wydaje się bardzo miła – wydusił z siebie w końcu.
- Tak sądzisz
– odrzekł cierpko Shindo, ale już stracił nim zainteresowanie. Zaczął powoli
przechadzać się w stronę baobabu. Wskoczył z powrotem na gałąź.
Ahadi
podszedł bliżej, jednak jego przyjaciel nadal na niego nie patrzył.
- Nie mam
powodów, by jej nienawidzić – powiedział, jednak zabrzmiało to jakby chciał
przekonać bardziej samego siebie niż jego.
Shindo wydał
z siebie dźwięk, który brzmiał jak skrzyżowanie pogardliwego prychnięcia i
śmiechu. W końcu spojrzał na niego z politowaniem.
- Prędzej czy
później to ona znienawidzi ciebie. Poza tym i tak jesteś dla niej
nieuchronną przyszłością, budzącą lęk. Boi się ciebie, nie widzisz? Z resztą
tylko na siebie popatrz.
Niechętnie
posłuchał go i spojrzał w dół, na swoje łapy. Pazury miał czarne i ostre, co
pewnie nie wyglądało zachęcająco dla nikogo. Zaczątki ciemnej grzywy spływały
mu niechlujnymi, rozczochranymi kępkami na brzuch. Czasami, gdy patrzył na
swoje odbicie w wodopoju, starał się jakoś ulizać grzywę, ale nigdy mu to nie
wychodziło. Jego niegdyś złote futro było teraz spowite brudem i kurzem. Gdyby
było czyste i lśniące, na pewno wyglądałby o wiele lepiej… Pomyślał o swoich
oczach. Były jasne, zielone jak świeża, młoda trawa, jednak… co widzieli inni,
gdy patrzyli w jego oczy? On sam widział w nich tylko pustkę.
- Ja nie
chcę, żeby się bała. Chcę ją tylko chronić – powiedział cicho.
- W takim
razie powinieneś ją chronić przed samym sobą – odpowiedział chłodno Shindo i
zeskoczył z drzewa. – Musisz zaakceptować wyrzutka w środku siebie. Wygnańcem
się urodziłeś i wygnańcem zostaniesz, proste.
Ahadi nie
wiedział już, co ma mówić. Jeśli to wszystko było jednym, wielkim kłamstwem?
Jeśli wszyscy po prostu go zwodzili, oszukiwali, wmawiali że coś znaczy?
Codziennie modlił się, by te puste obietnice okazały się prawdą, choć teraz
wszystkie jego nadzieje zostały pogrzebane.
- Może masz rację.
- Jasne, że
mam – Shindo zaczął krążyć wokół niego, a jego fioletowe ślepia znów wpatrywały
się w niego uporczywie. – Zrozumiałem to już dawno, dlatego odszedłem. Oni
wszyscy - Tu wskazał głową na Lwią
Skałę, majaczącą w oddali w blasku księżyca – nie byli nic warci. Nie rozumieli
mnie. Zatracili prawdziwy sens, który ja
musiałem odnaleźć samotnie. To
wszystko uczyniło mnie twardszym, lepszym, a oni…
Stanął
przed nim, a jego oczy zapłonęły taką rządzą mordu, że Ahadiego przeszedł
deszcz.
- Oni są słabi.
Moją misją jest sprawienie, by się opamiętali. Tak, jak chciałby tego Isaka.
Wypowiedział
to imię z taką mocą, jednocześnie poruszając bardzo drażliwy temat.
Nie byli
braćmi. Wiedział to doskonale, jednak Shindo chyba nie był tego świadomy. Byli
przyjaciółmi od małego, wszędzie razem, zawsze razem. Zawsze starał się o
uznanie Isaki, chciał mu zaimponować. Traktował ojca Ahadiego jak swojego
własnego, którego nigdy nie poznał. Gdy ten zginął, Shindo stał się… zamknięty.
Odrzucił wszystkie pozostałe lwiątka, które się z nimi kolegowały. Zdawał się
zawsze być rozdrażniony i kapryśny, jakby nic go już nie obchodziło.
Zaczął knuć.
Snuć plany o ucieczce, i mimo że czasami były tak niewiarygodne i wręcz niemożliwe do zrealizowania, Ahadi
dotrzymywał mu towarzystwa. Również odciął się od innych lwiątek i razem ze
swoim przyjacielem chodził na kompletne odludzie – niewielkie wzgórze z
potężnym głazem na szczycie – by tam wysłuchiwać opowieści o tym, jak razem uczynią świat lepszym.
Lubił go
słuchać. Nigdy jednak nie brał tego wszystkiego na poważnie. Owszem, chciał
uciec, ale to były tylko plany. Shindo najwyraźniej nie żartował.
Nigdy nie
pałał sympatią do jego matki. Karma widziała, że Shindo był sierotą, więc
starała się traktować go na równi z Ahadim, ze swoim synem. Mimo tego za każdym
razem gdy zostawali sami, jego przyjaciel pomstował na lwicę, jakby była jego
wrogiem numer jeden. Ahadi wysłuchiwał tego z przykrością, ale nigdy nic nie
mówił.
Kiedyś
doszło między nimi do nieprzyjemnej sytuacji, od której wszystko się zaczęło:
Shindo ukradł lwicom jedzenie. Jako wygnańcy, ich stado nigdy nie mogło najeść
się do syta. Brak zwierzyny na ich ziemi bardzo dawał się we znaki, więc
każdemu przysługiwała określona porcja, inaczej szybko umarliby z głodu.
Szukał go
przez całe popołudnie, aż w końcu usłyszał wrzaski. Pobiegł w ich kierunku i
ujrzał jego matkę, wykłócającą się z Shindo.
Pamiętał to
wszystko jak przez mgłę. Stanął po stronie matki, wiedział, że kradzież jest
zła.
„Co ty zrobiłeś?!”, powiedział. „Wstydził byś się, zawiodłem się na to…”
„MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ MOIM PRZYJECIELEM! TO
JA ZWIODŁEM SIĘ NA TOBIE!” Shindo odbiegł, a w Ahadim serce pękło i pognał
za nim.
Znalazł go
oczywiście na wzgórzu. Przepraszał go, był bliski łez, ale ten był wściekły.
Nie chciał go słuchać, krzyczał. Wtedy
Ahadi naprawdę wybuchnął płaczem i przyznał, że popełnił błąd, a jego matka
jest niesprawiedliwa. Dopiero wtedy Shindo wybaczył mu. Zapewniał go, że już
nigdy więcej się nie pokłócą i że już na zawsze będą przyjaciółmi.
Następnego
dnia zniknął bez słowa i słuch po nim zaginął.
Teraz stał
tuż przed nim.
- Shindo,
proszę, wróć ze mną. Wszystko się jakoś uło…
- NIE NAZYWAJ
MNIE TAK! – ryknął z taką siłą, że ptaki śpiące na pobliskich drzewach zerwały
się. Pierwszy raz podniósł na niego głos od czasów tamtej pamiętnej sytuacji.
Teraz po raz pierwszy przyszło mu przez myśl, że Shindo może mieć problemy ze
sobą. Nie, to niemożliwe. Dlaczego w ogóle o tym pomyślał?
- Dobrze…
Inferno - powiedział ostrożnie. To nie
było jego prawdziwe imię. Nie chciał go tak nazywać, ale jednocześnie też nie
chciał go rozgniewać.
- Już
zdecydowałem o swoim losie. Ja nie pójdę z
tobą, ale ty możesz pójść ze mną.
Tak jak za dawnych czasów, ty i ja. My kontra świat, jak sobie obiecywaliśmy.
Przypomnij sobie te wszystkie chwile, kiedy marzyłeś, żeby wyrwać się z tego
miejsca! Zemścimy się na wszystkich tych niewdzięcznikach, a potem odejdziemy.
Jak królowie.
„Ty i ja”, zadźwięczało mu w uszach.
Shindo był
jego jedynym przyjacielem. Tylko jemu ufał, tylko on go rozumiał. Tak bardzo mu
go brakowało, że był gotów wyruszyć w drogę już teraz w tej chwili.
Ale przecież
miał nowy dom.
No tak, ale co
to za dom, w którym nikt go nie chce? Inni szepczą i plotkują za jego plecami,
Mohatu traktuje go jak śmiecia, który nie myśli o innych, Karma nie ma czasu, a
Uru… Uru się go boi.
Shindo miał
rację.
- P-przemyślę
to – powiedział drżącym głosem. – Daj mi czas. Gdzie będziesz, gdy podejmę
ostateczną decyzję?
- Och, o to
się nie martw – odparł lekceważąco lew, ale za chwilę uśmiechnął się
złowieszczo, a oczy mu błysnęły. – Jestem zawsze blisko, nawet kiedy o tym nie
wiesz.
Ahadiego
przeszły ciarki. Co, jeśli on naprawdę
zamierza się zemścić na obu stadach i już coś zaplanował?
- Na mnie już
pora. – Shindo odwrócił się, ale obejrzał się na niego z zagadkowym uśmiechem.
– Ale pamiętaj, nikomu ani słowa. Inaczej… cóż, zobaczysz, na co mnie stać.
Żegnaj Ahadi, mój druhu.
I z tymi
słowami go opuścił. Wbiegł w ciemność, jakby była jego starym, dobrym kompanem
i niemalże rozpłynął się w mroku. Noc na powrót stała się spokojna i cicha.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Czemu ty potrafisz tworzyć takich fajnych psychopatycznych manipulantów a ja nie? *foch z przytupem i melodyjką*
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie - na kilometr czuć, że więź, która łączyła (łączy?) Ahadiego i Shindo nie jest zdrowa - na pewno nie była to prawdziwa przyjaźń, coś więcej również nie - to po prostu klasyczna manipulacja i uzależnienie.
Wydaje mi się, że gdyby Ahadi w porę to spostrzegł, nie wyrządziłoby aż takich wielkich zmian w jego psychice - na ten moment jest tak zraniony, że nie umie ani przyjąć, ani okazać dobra.
A Shindo... Ciekawe, czy już wcześniej był aż tak koszmarnym typem, czy jego charakter jeszcze się pogorszył. Nasuwa mi się na myśl, że przeżył coś strasznego (może piekło, jak sugerujr jego nowe imię - tylko czym to piekło właściwie było?), mam nadzieję, że jeszcze się to wyjaśni.
No i trzymam oczywiście kciuki, by Ahadi został jednak na Lwiej Ziemi - jeśli się trochę postara, może być z Uru bardzo szczęśliwy :).
Pozdrawiam i przepraszam, jeśli któreś z moich założeń były błędne, daru do interpretacji wszelakich nie mam :p.
Więź łącząca Ahadiego i Shindo faktycznie jest dość specyficzna, ale to wyjaśni się dopiero za kilka rozdziałów. :)
UsuńRównież pozdrawiam! :D
Woow. Myślałam że Ahadi nigdy się nie przekona do Uru. Uff. Ten - Inferno? Nie jest dobry i wg juz go nie lubię xd. Jestem co najmniej zachwycona małą Uru. Czekam na next :") życzę weny.
OdpowiedzUsuńDziękuję i również życzę weny. :)
Usuń