sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 7

      S-shindo… - wyszeptał z przerażeniem. Słowa nie przechodziły mu przez gardło.
       Ale to już nie był ten sam Shindo. Na jego ciele widniały liczne oparzenia, największe na prawej przedniej łapie. Jasnobrązowa grzywa była długa, ale bardzo licha, a miejscami pokrywał ją szary popiół. Pod lewym okiem znajdowała się paskudna szrama, której nigdy nie miał. Lew był niewątpliwie szybki, aczkolwiek wychudły i Ahadi mógłby się założyć, że wygrałby z nim w pojedynku na siłę.
      - Niebezpiecznie jest uznawać kogoś za martwego, nieprawdaż? – ciągnął lew, jakby go nie usłyszał. – Niemniej jednak, gdy już raz opuści się swoje ziemie, to już nigdy się nie wróci. A przynajmniej nie wróci się będąc takim samym.
      Ahadi ledwo trzymał się na nogach. Według niego jego przyjaciel bredził głupoty i mało z tego wszystkiego rozumiał, więc spróbował jeszcze raz:
       - Shindo… dlaczego odszedłeś? Szukaliśmy cię tyle czasu, aż w końcu uznaliśmy, że nie żyjesz… Co robiłeś? Gdzie byłeś? Dlaczego odszedłeś?
        „Dlaczego beze mnie…?”
      - Nie nazywaj mnie tak. Zostawiłem to imię daleko za sobą, gdy w końcu udało mi się wyrwać z tego piekielnego miejsca. Nauczyłem się wielu nowych rzeczy, których zwykłe lwy nie mogłyby zrozumieć. Teraz noszę nowe imię. Mów do mnie Inferno – Tu błysnął złowrogo swoimi fioletowymi oczami, wpatrując się w Ahadiego bez mrugnięcia.
       Lew nie miał pojęcia, co ma powiedzieć.
       - Obserwowałem cię. – Shindo zaczął przechadzać się w tą i z powrotem, nadal nie spuszczając z niego wzroku. - Przez długi, długi czas siedziałem w ukryciu, czekając na dogodną chwilę, jednak zawiodłem się. Ta cała szopka nie była warta mojego zachodu.
     Ahadi nagle poczuł przypływ gniewu. Szopka? Jaka szopka? O czym on bredzi? Za kogo się uważa, mówiąc, że coś jest niegodne jego uwagi?
      Naraz jednak to wszystko odpłynęło. Obserwował go, więc duszą był razem z nim. Nigdy tak naprawdę go nie opuścił. Mimo, że skrywał się przez cały czas, na pewno chciał dla niego jak najlepiej. W jedną chwilę lata goryczy, tęsknoty i samotności uleciały gdzieś daleko. Gotów był wybaczyć mu jego dającą się we znaki, bolesną nieobecność. Choć tak naprawdę może to była jego wina? Nie szukał Shindo wystarczająco dobrze, a skoro ktoś tak bliski nie powiedział mu o swoim zamiarze ucieczki, to znaczyło, że on, Ahadi nie był godny jego zaufania. Że nie był wystarczająco dobrym przyjacielem.
       - Nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedział, teraz już coraz pewniej. – Ale wszystko wyjaśnisz mi po drodze. Na Lwiej Skale na pewno cię przyjmą. A mama! Ale się ucieszy! – rozpromienił się. – Jest tyle zmian, tyle nowych osób. Musisz koniecznie poznać Ur…
      Przerwał mu jego śmiech, piskliwy i kpiący, ale na swój sposób przerażający.
      - Chyba nie myślałeś, że naprawdę zaciągniesz mnie do tego stada. Ta lwica namieszała ci w głowie już do końca.
      - C-co masz na myśli? – Jego pewność siebie zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
      - Uru, tak ją nazywasz? –Nie czekał na jego odpowiedź, tylko prychnął pogardliwie. – Proszę cię. Myślisz, że ona jest inna niż oni wszyscy?
       Ahadi już miał coś powiedzieć, ale powstrzymał się.
       Oni wszyscy.
      Przypomniał sobie te pełne niepokoju szepty, które słyszał, gdy tylko przechodził obok mieszkańców Lwiej Skały. Przypomniał sobie pełne nienawiści i pogardy spojrzenia, jakby był tylko nic nie wartym wyrzutkiem, który przebiegłym podstępem wtargnął na ich terytorium. Przypomniały mu się lwy i lwice, którzy odskakiwali od niego jak oparzeni, gdy znalazł się niedaleko nich.
      Wszyscy go unikali. Wszyscy nim gardzili. Wszyscy poszeptywali. Dlaczego z Uru miałoby być inaczej?
      - Uru… ona… wydaje się bardzo miła – wydusił z siebie w końcu.
      - Tak sądzisz – odrzekł cierpko Shindo, ale już stracił nim zainteresowanie. Zaczął powoli przechadzać się w stronę baobabu. Wskoczył z powrotem na gałąź.
       Ahadi podszedł bliżej, jednak jego przyjaciel nadal na niego nie patrzył.
      - Nie mam powodów, by jej nienawidzić – powiedział, jednak zabrzmiało to jakby chciał przekonać bardziej samego siebie niż jego.
      Shindo wydał z siebie dźwięk, który brzmiał jak skrzyżowanie pogardliwego prychnięcia i śmiechu. W końcu spojrzał na niego z politowaniem.
      - Prędzej czy później to ona znienawidzi ciebie. Poza tym i tak jesteś dla niej nieuchronną przyszłością, budzącą lęk. Boi się ciebie, nie widzisz? Z resztą tylko na siebie popatrz.
       Niechętnie posłuchał go i spojrzał w dół, na swoje łapy. Pazury miał czarne i ostre, co pewnie nie wyglądało zachęcająco dla nikogo. Zaczątki ciemnej grzywy spływały mu niechlujnymi, rozczochranymi kępkami na brzuch. Czasami, gdy patrzył na swoje odbicie w wodopoju, starał się jakoś ulizać grzywę, ale nigdy mu to nie wychodziło. Jego niegdyś złote futro było teraz spowite brudem i kurzem. Gdyby było czyste i lśniące, na pewno wyglądałby o wiele lepiej… Pomyślał o swoich oczach. Były jasne, zielone jak świeża, młoda trawa, jednak… co widzieli inni, gdy patrzyli w jego oczy? On sam widział w nich tylko pustkę.
        - Ja nie chcę, żeby się bała. Chcę ją tylko chronić – powiedział cicho.
       - W takim razie powinieneś ją chronić przed samym sobą – odpowiedział chłodno Shindo i zeskoczył z drzewa. – Musisz zaakceptować wyrzutka w środku siebie. Wygnańcem się urodziłeś i wygnańcem zostaniesz, proste.
       Ahadi nie wiedział już, co ma mówić. Jeśli to wszystko było jednym, wielkim kłamstwem? Jeśli wszyscy po prostu go zwodzili, oszukiwali, wmawiali że coś znaczy? Codziennie modlił się, by te puste obietnice okazały się prawdą, choć teraz wszystkie jego nadzieje zostały pogrzebane.
       - Może masz rację.
      - Jasne, że mam – Shindo zaczął krążyć wokół niego, a jego fioletowe ślepia znów wpatrywały się w niego uporczywie. – Zrozumiałem to już dawno, dlatego odszedłem. Oni wszyscy  - Tu wskazał głową na Lwią Skałę, majaczącą w oddali w blasku księżyca – nie byli nic warci. Nie rozumieli mnie. Zatracili prawdziwy sens, który ja musiałem odnaleźć samotnie. To wszystko uczyniło mnie twardszym, lepszym, a oni…
        Stanął przed nim, a jego oczy zapłonęły taką rządzą mordu, że Ahadiego przeszedł deszcz.
      - Oni są słabi. Moją misją jest sprawienie, by się opamiętali. Tak, jak chciałby tego Isaka.
      Wypowiedział to imię z taką mocą, jednocześnie poruszając bardzo drażliwy temat.
      Nie byli braćmi. Wiedział to doskonale, jednak Shindo chyba nie był tego świadomy. Byli przyjaciółmi od małego, wszędzie razem, zawsze razem. Zawsze starał się o uznanie Isaki, chciał mu zaimponować. Traktował ojca Ahadiego jak swojego własnego, którego nigdy nie poznał. Gdy ten zginął, Shindo stał się… zamknięty. Odrzucił wszystkie pozostałe lwiątka, które się z nimi kolegowały. Zdawał się zawsze być rozdrażniony i kapryśny, jakby nic go już nie obchodziło.
      Zaczął knuć. Snuć plany o ucieczce, i mimo że czasami były tak niewiarygodne i wręcz niemożliwe do zrealizowania, Ahadi dotrzymywał mu towarzystwa. Również odciął się od innych lwiątek i razem ze swoim przyjacielem chodził na kompletne odludzie – niewielkie wzgórze z potężnym głazem na szczycie – by tam wysłuchiwać opowieści o tym, jak razem uczynią świat lepszym. 
      Lubił go słuchać. Nigdy jednak nie brał tego wszystkiego na poważnie. Owszem, chciał uciec, ale to były tylko plany. Shindo najwyraźniej nie żartował.
       Nigdy nie pałał sympatią do jego matki. Karma widziała, że Shindo był sierotą, więc starała się traktować go na równi z Ahadim, ze swoim synem. Mimo tego za każdym razem gdy zostawali sami, jego przyjaciel pomstował na lwicę, jakby była jego wrogiem numer jeden. Ahadi wysłuchiwał tego z przykrością, ale nigdy nic nie mówił.
         Kiedyś doszło między nimi do nieprzyjemnej sytuacji, od której wszystko się zaczęło: Shindo ukradł lwicom jedzenie. Jako wygnańcy, ich stado nigdy nie mogło najeść się do syta. Brak zwierzyny na ich ziemi bardzo dawał się we znaki, więc każdemu przysługiwała określona porcja, inaczej szybko umarliby z głodu.
        Szukał go przez całe popołudnie, aż w końcu usłyszał wrzaski. Pobiegł w ich kierunku i ujrzał jego matkę, wykłócającą się z Shindo.
      Pamiętał to wszystko jak przez mgłę. Stanął po stronie matki, wiedział, że kradzież jest zła.
      „Co ty zrobiłeś?!”, powiedział. „Wstydził byś się, zawiodłem się na to…”
      „MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ MOIM PRZYJECIELEM! TO JA ZWIODŁEM SIĘ NA TOBIE!” Shindo odbiegł, a w Ahadim serce pękło i pognał za nim.
      Znalazł go oczywiście na wzgórzu. Przepraszał go, był bliski łez, ale ten był wściekły. Nie chciał go słuchać, krzyczał.  Wtedy Ahadi naprawdę wybuchnął płaczem i przyznał, że popełnił błąd, a jego matka jest niesprawiedliwa. Dopiero wtedy Shindo wybaczył mu. Zapewniał go, że już nigdy więcej się nie pokłócą i że już na zawsze będą przyjaciółmi.
       Następnego dnia zniknął bez słowa i słuch po nim zaginął.
       Teraz stał tuż przed nim.
       - Shindo, proszę, wróć ze mną. Wszystko się jakoś uło…
      - NIE NAZYWAJ MNIE TAK! – ryknął z taką siłą, że ptaki śpiące na pobliskich drzewach zerwały się. Pierwszy raz podniósł na niego głos od czasów tamtej pamiętnej sytuacji. Teraz po raz pierwszy przyszło mu przez myśl, że Shindo może mieć problemy ze sobą. Nie, to niemożliwe. Dlaczego w ogóle o tym pomyślał?
       - Dobrze… Inferno -  powiedział ostrożnie. To nie było jego prawdziwe imię. Nie chciał go tak nazywać, ale jednocześnie też nie chciał go rozgniewać.
       - Już zdecydowałem o swoim losie. Ja nie pójdę z tobą, ale ty możesz pójść ze mną. Tak jak za dawnych czasów, ty i ja. My kontra świat, jak sobie obiecywaliśmy. Przypomnij sobie te wszystkie chwile, kiedy marzyłeś, żeby wyrwać się z tego miejsca! Zemścimy się na wszystkich tych niewdzięcznikach, a potem odejdziemy. Jak królowie.
      „Ty i ja”, zadźwięczało mu w uszach.
      Shindo był jego jedynym przyjacielem. Tylko jemu ufał, tylko on go rozumiał. Tak bardzo mu go brakowało, że był gotów wyruszyć w drogę już teraz w tej chwili.
      Ale przecież miał nowy dom.
     No tak, ale co to za dom, w którym nikt go nie chce? Inni szepczą i plotkują za jego plecami, Mohatu traktuje go jak śmiecia, który nie myśli o innych, Karma nie ma czasu, a Uru… Uru się go boi.
      Shindo miał rację.
      - P-przemyślę to – powiedział drżącym głosem. – Daj mi czas. Gdzie będziesz, gdy podejmę ostateczną decyzję?
      - Och, o to się nie martw – odparł lekceważąco lew, ale za chwilę uśmiechnął się złowieszczo, a oczy mu błysnęły. – Jestem zawsze blisko, nawet kiedy o tym nie wiesz.
      Ahadiego przeszły ciarki. Co, jeśli on naprawdę zamierza się zemścić na obu stadach i już coś zaplanował?
      - Na mnie już pora. – Shindo odwrócił się, ale obejrzał się na niego z zagadkowym uśmiechem. – Ale pamiętaj, nikomu ani słowa. Inaczej… cóż, zobaczysz, na co mnie stać. Żegnaj Ahadi, mój druhu.

      I z tymi słowami go opuścił. Wbiegł w ciemność, jakby była jego starym, dobrym kompanem i niemalże rozpłynął się w mroku. Noc na powrót stała się spokojna i cicha.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

4 komentarze:

  1. Czemu ty potrafisz tworzyć takich fajnych psychopatycznych manipulantów a ja nie? *foch z przytupem i melodyjką*
    A tak na poważnie - na kilometr czuć, że więź, która łączyła (łączy?) Ahadiego i Shindo nie jest zdrowa - na pewno nie była to prawdziwa przyjaźń, coś więcej również nie - to po prostu klasyczna manipulacja i uzależnienie.
    Wydaje mi się, że gdyby Ahadi w porę to spostrzegł, nie wyrządziłoby aż takich wielkich zmian w jego psychice - na ten moment jest tak zraniony, że nie umie ani przyjąć, ani okazać dobra.
    A Shindo... Ciekawe, czy już wcześniej był aż tak koszmarnym typem, czy jego charakter jeszcze się pogorszył. Nasuwa mi się na myśl, że przeżył coś strasznego (może piekło, jak sugerujr jego nowe imię - tylko czym to piekło właściwie było?), mam nadzieję, że jeszcze się to wyjaśni.
    No i trzymam oczywiście kciuki, by Ahadi został jednak na Lwiej Ziemi - jeśli się trochę postara, może być z Uru bardzo szczęśliwy :).
    Pozdrawiam i przepraszam, jeśli któreś z moich założeń były błędne, daru do interpretacji wszelakich nie mam :p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więź łącząca Ahadiego i Shindo faktycznie jest dość specyficzna, ale to wyjaśni się dopiero za kilka rozdziałów. :)
      Również pozdrawiam! :D

      Usuń
  2. Woow. Myślałam że Ahadi nigdy się nie przekona do Uru. Uff. Ten - Inferno? Nie jest dobry i wg juz go nie lubię xd. Jestem co najmniej zachwycona małą Uru. Czekam na next :") życzę weny.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Kto jest Twoją ulubioną postacią?