„Do zobaczenia jutro”.
Ale jutro
nigdy nie nadeszło. Nie dla Uru.
Gdy nazajutrz
rano odszukała w tłumie Ahadiego i ruszyła w jego kierunku, lew odwrócił głowę
i udał się w zupełnie inną stronę. Myślała, że zwyczajnie jej nie zauważył, ale
było w tym coś dziwnego, innego.
A potem było
już tylko gorzej.
Ich kontakt
urwał się. Bez słów, bez pożegnań. To po prostu się stało. Uru już chyba
wolałaby się z nim pokłócić – wtedy wiedziałaby, jakie są powody tej ciszy. Jak
na złość, milczenie nie ustawało. Kilka razy chciała z nim porozmawiać, więc
szukała go po całej sawannie. Niestety, nigdzie nie znalazła, zupełnie jakby
zapadł się pod ziemię.
Co prawda od
czasu do czasu widywała go gdzieś w tłumie; to przy jedzeniu, to wieczorem, gdy
kładł się spać. Każdego wieczoru zanim zasypiała, obserwowała jak leży przy
wejściu do groty, jedynym miejscu, gdzie potrafi zasnąć. Co noc długo patrzył w
niebo, w mrok. Jakby szukał kogoś wśród gwiazd.
Czy był
smutny?
Uru nie znała
odpowiedzi na to pytanie. Czasami przez króciutką chwilę wydawało jej się, że
dostrzegała w nim ogromny ból, lecz cokolwiek go wywoływało, trzymał to w sobie
i najwyraźniej miał zamiar ukrywać już zawsze.
Cierpienie
jednak natychmiastowo znikało, gdy tylko zbliżała się do niego na parę metrów.
Jego wzrok robił się oziębły i wrogi. Uru mogłaby przysiąc, że gdyby spojrzenia
mogły zabijać, za sprawą Ahadiego byłaby już martwa.
Mimo, że
znajomość z Ahadim stała w miejscu, dni mijały nieubłaganie. Zbliżało się jej
pierwsze polowanie i lwica sama nie wiedziała, czy jest bardziej
podekscytowana, czy zestresowana.
Treningi były
męczące. Każdy kolejny był cięższy, a co za tym idzie – bardziej wyczerpujący.
Karma jej nie oszczędzała. Nie była przesadnie surowa, ale bardzo wymagająca.
Uru nigdy nie opuściła żadnej lekcji i trenowała ostro pod jej czujnym okiem.
Cieszyła się,
że przygotowania zajmowały jej tyle czasu. Lekcje odbywały się niemal
codziennie, co pomagało jej zapomnieć o wielu rzeczach: o problemie z Ahadim, o
stresowaniu się polowaniem, a także o przyszłości, w której miała stać się
królową.
Pewnego dnia,
gdy słońce górowało wysoko, Uru czaiła się w wysokiej trawie, obserwując swoją
przyszłą ofiarę. Stado antylop pasło się nieopodal, nieświadome zagrożenia.
Starając się stąpać jak najciszej, lwica podeszła blisko.
Skoczyła i z
rykiem rzuciła się w ich stronę. Zwierzęta natychmiast się rozpierzchły, a ona
pognała w pogodni za najbliższą antylopą.
„Zagrodź jej
drogę ucieczki”, usłyszała w myślach głos Karmy, który zawsze instruował ją w
takich sytuacjach.
Przyspieszyła
i wyprzedziła ją. Ledwie wyhamowała, a antylopa rzuciła się do ucieczki w
przeciwną stronę. Lwica pobiegła za nią.
„Przygnieć ją
do ziemi całym ciężarem ciała”, mówił głos. Uru przypomniała sobie, jak Karma
jej to demonstrowała. Wytężyła siły, by się z nią zrównać, a następnie rzuciła
się i powaliła ją na ziemię. Potoczyły się po twardym gruncie i już wiedziała,
że po tej akcji będzie cała poobijana.
Antylopa
natychmiast podniosła się i popędziła przed siebie. Uru była już wykończona,
bolały ją wszystkie mięśnie, kręciło się w głowie, łapy odmawiały
posłuszeństwa. Upał nie pomagał, wręcz przeciwnie; czuła się, jakby zaraz miała
zemdleć.
Będąc na
skraju wyczerpania, wykrzesała z siebie resztki energii i zmusiła się do
dalszego biegu. Przyspieszyła, wyciągnęła pazury i skoczyła przed siebie. Po
paru chwilach szamotania się, stworzenie leżało martwe u jej łap.
- Wspaniale –
pochwaliła ją Karma, która do tego momentu trzymała się na uboczu. Nigdy nie
pomagała jej w praktyce, ponieważ chciała, by Uru działała samodzielnie.
- Padam –
wyznała w odpowiedzi. – Ale to dobrze, że mi się udało – dodała, zdobywając się
na blady uśmiech.
- Po paru
praktycznych treningach nie będziesz miała problemów z takimi manewrami –
stwierdziła przekonaniem niebieskooka. – Teraz jednak należy ci się odpoczynek.
Karma
pochłonęła spory kawał mięsa antylopy, ale Uru po jednym kęsie miała już dość,
więc obie skierowały się w stronę wodopoju.
Księżniczka
przyjrzała się lwicy. Karma zawsze wydawała jej się taka piękna. Jasne,
złociste błyszczało w promieniach słońca. Przenikliwe niebieskie oczy miały
hardy wyraz.
Tak bardzo
chciała być do niej podobna, jednak lwica była jedyna w swoim rodzaju. Nie
wyróżniała jej tylko uroda, ale także niezłamany charakter. Była silna, stanowcza, dotrzymywała obietnic. Choć
czasami mogła wydawać się nieco przerażająca, a jej skrytość często odpychała
innych, była lojalna jak mało kto.
Uru cieszyła
się, że Karma należy teraz do ich stada. Nie chciałaby mieć w niej wroga za
żadne skarby świata.
Im więcej
czasu z nią spędzała, tym większe oparcie w niej czuła. Szczerze mówiąc, lubiła
wyobrażać sobie, że to ona jest jej mamą. Wiedziała jednak, że to niemożliwe.
Jej prawdziwa mama umarła przy porodzie, a Karmę mimo bliskich kontaktów z
Mohatu, nigdy nie łączyło ich nic romantycznego. Pomimo zainteresowania wielu
innych lwów płci męskiej, nigdy się z nikim ponownie nie związała. Jej serce na
zawsze pozostało wierne Isace, nawet tyle lat po jego śmierci.
W tym
momencie Uru po raz pierwszy pomyślała, że piękno wcale nie musi wynikać z
wyglądu zewnętrznego.
- Myślisz, że
na polowaniu… tym prawdziwym… uda mi się? – zapytała Uru, gdy doszły już na
miejsce.
- Jestem tego
pewna – odparła niebieskooka bez cienia wątpliwości. Nachyliła się nad taflą
wody i zaczęła spokojnie pić.
- Chciałabym,
żeby i mi udzielił się twój entuzjazm. Strasznie się stresuję – wyznała i także
ugasiła pragnienie. Piła łapczywie, czując że palące w gardle uczucie po biegu
ustaje.
Dzień był
upalny, więc większość lwic i lwów spędzała czas właśnie nad wodopojem. Uru
dostrzegła trójkę przyjaciółek, wylegujących się na potężnym kamieniu.
Niedaleko niech drzemał jakiś lew, a po drugiej stronie tafli wody beztrosko
bawiły się lwiątka. Po połączeniu stad, Lwią Ziemię zamieszkało mnóstwo nowych
osób.
Karma
skończyła pić i spojrzała na nią.
- Mogę ci coś
zasugerować? – zapytała, a Uru skinęła głową. Niebieskooka momentalnie się
uśmiechnęła. – Wierz w siebie choć ociupinkę mocniej.
Księżniczka
zmarszczyła brwi i już chciała spytać, co to właściwie miało znaczyć, gdy Karmę
zawołała jedna z trzech lwic na kamieniu. Ruszyły w ich kierunku.
Uru nigdy nie
złapała z nimi bliższego kontaktu. Po pierwsze, były od niej starsze. Po
drugie, były koleżankami Ahadiego (nigdy jednak nie okazywał, że je jakoś
szczególnie lubi. W zasadzie nigdy nie okazywał, że lubi kogokolwiek). Po
trzecie, wyglądały jak istne boginie piękności, więc Uru czuła się przy nich po
prostu nieswojo.
Przystanęły
obok nich. Nie przysłuchiwała się ich rozmowie. Padały w niej imiona, które nic
jej nie mówiły, a także miejsca, których również nie kojarzyła. Stała więc z
boku i uśmiechała się delikatnie, modląc się by zrobić na nich dobre wrażenie.
- Hej, Uru –
odezwała się jedna z lwic, wyrywając ją z zamyślenia. – Chodź, przyłącz się do
nas.
Uru aż opadła
szczęka, ale w porę się opamiętała. Niepewnie rozejrzała się wokół siebie, by
się upewnić, czy nie chodzi o kogoś innego. Mimo że wyraźnie słyszała swoje
imię, nie mogła uwierzyć, że wreszcie ktoś zwrócił na nią uwagę.
Zerknęła
niepewnie na Karmę, która oddalała się od nich, rzucając im znaczące
spojrzenie. Jej mina mówiła „No dalej, zaprzyjaźnij się z kimś”.
- No dawaj,
nie wstydź się – zachęcała druga lwica i przesunęła się, by zrobić jej miejsce
na głazie. Uru, nie zapominając o uśmiechu, nieśmiało wspięła się na miejsce
obok niej. – Nazywam się Mayo.
- A ja Pili
– przedstawiła się jej towarzyszka, która zaprosiła ją do nich.
- Kahi –
powiedziała krótko ostatnia.
- Miło was
poznać. Jestem... – zaczęła Uru
- Wiemy, jak
się nazywasz – zachichotała Mayo. – Od dawna chciałyśmy cię trochę lepiej
poznać, ale tak jakoś…
- Nie było
okazji – wpadła jej w słowo Pili.
- Dokładnie.
Uru zawahała
się. Z jednej strony chciała powiedzieć, że ona też chciała je poznać, ale
nigdy nie miała odwagi się do niech odezwać. Uznała jednak, że zabrzmi to
trochę zbyt desperacko.
- Ostatnio
mam trochę mniej czasu, niż kiedyś – wyznała. – Przygotowuję się do pierwszego
polowania.
- Och, to doskonale! – ucieszyła się Pili.
– Zgaduję, że uczysz się też o tym, jak być królową. Jak to jest?
- Założę
się, że nie możesz się już tego doczekać – powiedziała Mayo.
- Właściwie,
to… - zaczęła Uru, ale natychmiast urwała.
Parę metrów
dalej zobaczyła osobę, której najmniej się w tym momencie spodziewała. Ahadi
zatrzymał się w pół kroku. Posyłał jej spojrzenie jeszcze bardziej nienawistne
niż dotychczas. Przeraziła się. Jeszcze nigdy nie widziała u kogoś tyle zimna.
Odwróciła głowę. Nie mogła tego wytrzymać.
- Ahadi! –
wołała do niego Pili. Najwyraźniej lwice chciały, żeby przyszedł. Uru modliła
się, by nie skorzystał z propozycji. Owszem, chciała z nim porozmawiać, ale… na
pewno nie chciała robić tego przy niech. Na szczęście lew nie skorzystał z
propozycji i bez słowa poszedł dalej, w końcu odwracając od niej wzrok.
- Gbur z
niego – zaśmiała się Mayo. – Ale za to całkiem fajny.
Uru zauważyła,
że Kahi wywróciła oczami.
- Oj, wiemy,
że nie lubisz kiedy o nim mówimy – zwróciła się do niej Pili.
- Bo ty już masz swojego lubego – docięła
kąśliwie Mayo.
- Kogo? –
zapytała Uru.
Kahi
spiorunowała ją wzrokiem. Naraz księżniczka poczuła, że to pytanie było zbyt
wścibskie. Mimo to wytrzymała rozgniewane spojrzenie morskich oczu.
- Nikogo. I wcale
nie jestem w nim zakochana.
- Nazywa się
Makuani – ożywiła się Pili. – Taki dziwak. Niezbyt przystojny – Tu obydwie
lwice zachichotały.
- Wszędzie
chodzi ze swoim klonem – dodała Mayo. – Yurą, jego bliźniaczką. Kahi będzie
miała niezłą szwagierkę.
Dwie lwice
roześmiały się, a Uru z grzeczności zawtórowała im. Natomiast Kahi
najwidoczniej nie widziała w tym nic śmiesznego.
- No co wy,
przecież my już wzięliśmy potajemny ślub, a jutro uciekamy razem do dżungli –
powiedziała z sarkastycznym uśmiechem i naraz zwróciła się do księżniczki – A jak
z tobą, co? Przecież jesteś młodsza od nas, a już masz narzeczonego.
- Racja! –
ochoczo przyznała Mayo. – Opowiedz nam
o nim.
Nagle Uru
poczuła się nieswojo. Co miała im powiedzieć? Że się do siebie nie odzywają?
Czy nie zauważyły, jak na nią patrzył? Na szczęście chyba nie… Nie chciała o
nim mówić. Nie przy nich. Mayo i Pili były naprawdę sympatyczne, ale Kahi? Na
kilometr widać, że za nią nie przepadała.
Ratunek
przyszedł jednak w samą porę. Na horyzoncie dostrzegła Zuzu, która leciała w
jej stronę. Poczuła wielką ulgę.
- Twój ojciec
prosi, byś do niego przyszła. Czeka na ciebie na Lwiej Skale – powiedziała majordomus.
Miała ciepły, kojący głos, przy którym każdy potrafił się odprężyć.
- Oczywiście
Zuzu, już idę, dziękuję – odparła Uru, po czym zwróciła się do koleżanek – Hm,
no cóż, miło było was poznać. Muszę lecieć, cześć.
- Jutro
możemy spotkać się znowu, jeśli tylko chcesz – uśmiechnęła się Pili. Wszystkie
trzy pożegnały się, a Uru ruszyła ku Lwiej Skale.
- Nowe
znajomości? – zagadnęła Zuzu, lecąc przy niej.
- Można tak
powiedzieć. Ale cieszę się, że przyleciałaś. Właściwie to chciałam już stamtąd
iść, ale nie wiedziałam, jak im to powiedzieć – wyznała Uru. Nie miała przed
majordomus żadnych tajemnic; w końcu znała ją od małego.
Zuzu
roześmiała się perliście.
- Jak na mój
wiek mam niesamowite wyczucie czasu.
Były już
prawie na miejscu. Sawanna opustoszała. Słońce chyliło się ku zachodowi,
rozlewając po niebie wiele odcieni fioletu zmieszanego ze szkarłatem. Skała
majaczyła w oddali.
- Tutaj
niestety cię zostawiam. Muszę wracać do moich obowiązków. Mogę ci jednak
zdradzić, że Mohatu chce udzielić ci lekcji – wyjawiła.
Księżniczka
poczuła przypływ fali ekscytacji. Tata jeszcze nigdy nie opowiadał jej o
królestwie! Czyżby wreszcie uznał, że jest gotowa?
- Dziękuję
ci, Zuzu – uśmiechnęła się Uru. – Szkoda, że przez twoją służbę coraz rzadziej
cię widuję, Tęsknię za tobą.
Zuzu
westchnęła.
- Też za tobą
tęsknię, moja mała księżniczko. Bardzo żałuję, że nie jest tak jak kiedyś, ale
wkrótce wszystko się ułoży – Rozpromieniła się. – Będę też miała dla ciebie
małą niespodziankę.
-
Niespodziankę? Jaką?
- Na razie nie
mogę tego zdradzić. Niedługo wszystkiego się dowiesz.
Majordomus
zatrzepotała skrzydłami, po czym odleciała. Uru śledziła ją wzrokiem, aż
całkiem nie zniknęła z jej pola widzenia. Uśmiechnęła się. Kochała Zuzu jak
członka rodziny. Jej krzepiące słowa podniosły ją na duchu.
Stała w
miejscu jeszcze przez chwilę, podziwiając zachód słońca. Wzięła głęboki wdech i
z determinacją ruszyła w kierunku Lwiej Skały.
____________
Wracam z nowym postem. :D Jak wakacje? Przyznam szczerze, że ja trochę się rozleniwiłam, ale postaram się dodawać kolejne rozdziały co tydzień.
Zrobiłam nowy szablon. Podoba się? Ja jestem z niego całkiem zadowolona. :)
Zaktualizowałam zakładkę "Bohaterowie", "Spis treści", "Galerię" oraz "Polecane". Musicie mi jednak wybaczyć, ale mam małe zaległości na Waszych blogach. Obiecuję nadrobić jak najszybciej! :D
Zapraszam także do głosowania na dole w ankiecie na ulubionego bohatera. :)
Ściskam gorąco!
Kurczę, Ahadi zachował się w stosunku do Uru bardzo okrutnie. Mógłby jej wygarnąć prosto z mostu czego się obawia, ale, jak wiemy, komunikacja nie jest jego mocną stroną.
OdpowiedzUsuńJednak coś czuję, że nie jest tak do końca pod wpływem "przyjaciela" - nie uciekł z Lwiej Ziemi. Może się waha? Fajnie, gdybyśmy zobaczyli aktualne wydarzenia z jego punktu widzenia, to mogłoby sporo wyjaśnić (albo namieszać jeszcze bardziej :)).
Dobrze, że Uru znalazła sobie koleżanki, może się do nich jeszcze bardziej przekona i nie będzie już taka samotna? Trochę dziwi mnie, że "przełamanie lodów" nastąpiło dopiero teraz - stado Ahadiego jest na Lwiej Ziemi już dość długo(?) - ale widocznie Uru bardzo, naprawdę bardzo bała się konfrontacji z nimi.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Ahadiego coś trzyma na Lwiej Ziemi i chyba sam nie wie co to takiego. :D
UsuńOhoho. Piękny rozdział. Szkoda ze relacje Uru z Ahadim się zepsuły, ta jedna lwica...hmm. ona już nie lubi naszej bohaterki. Za to ta trzyma się dzielnie. Na pewno dobrze jej pójdzie pierwsze polowanie. Zainteresowała mnie relacja Ahadiego z tymi lwicami. Życzę weny i zapraszam do mnie! Jeśli ci się spodoba (lub przeciwnie ) zostaw po sobie ślad! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję. :D Cóż, wszystko się wyjaśni w następnych rozdziałach, gwarantuję. :)
UsuńDopiero co trafiłam na tego bloga, a już się w nim zakochałam :) Pięknie piszesz, a Twoja wersja historii Ahadiego i Uru jest chyba moją ulubioną. Zastanawiam się, czemu Ahadi zaczął tak wrednie traktować Uru - jego zdaniem, co to da? Przecież będzie się go bała jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co knuje Inferno i strasznie Ci zazdroszczę umiejętności wymyślania takich fajnych złych, szalonych postaci, też chciałabym tak umieć.
Jest mi naprawdę przykro, że przestałaś tu pisać, bardzo chciałabym wiedzieć, co będzie dalej z Uru i Ahadim oraz Inferno. Mam nadzieję, że kiedyś wrócisz do tego bloga.
Pozdrawiam