wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 8

      „Do zobaczenia jutro”.
      Ale jutro nigdy nie nadeszło. Nie dla Uru.
      Gdy nazajutrz rano odszukała w tłumie Ahadiego i ruszyła w jego kierunku, lew odwrócił głowę i udał się w zupełnie inną stronę. Myślała, że zwyczajnie jej nie zauważył, ale było w tym coś dziwnego, innego.
      A potem było już tylko gorzej.
      Ich kontakt urwał się. Bez słów, bez pożegnań. To po prostu się stało. Uru już chyba wolałaby się z nim pokłócić – wtedy wiedziałaby, jakie są powody tej ciszy. Jak na złość, milczenie nie ustawało. Kilka razy chciała z nim porozmawiać, więc szukała go po całej sawannie. Niestety, nigdzie nie znalazła, zupełnie jakby zapadł się pod ziemię.
      Co prawda od czasu do czasu widywała go gdzieś w tłumie; to przy jedzeniu, to wieczorem, gdy kładł się spać. Każdego wieczoru zanim zasypiała, obserwowała jak leży przy wejściu do groty, jedynym miejscu, gdzie potrafi zasnąć. Co noc długo patrzył w niebo, w mrok. Jakby szukał kogoś wśród gwiazd.
      Czy był smutny?
      Uru nie znała odpowiedzi na to pytanie. Czasami przez króciutką chwilę wydawało jej się, że dostrzegała w nim ogromny ból, lecz cokolwiek go wywoływało, trzymał to w sobie i najwyraźniej miał zamiar ukrywać już zawsze.
      Cierpienie jednak natychmiastowo znikało, gdy tylko zbliżała się do niego na parę metrów. Jego wzrok robił się oziębły i wrogi. Uru mogłaby przysiąc, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, za sprawą Ahadiego byłaby już martwa.
      Mimo, że znajomość z Ahadim stała w miejscu, dni mijały nieubłaganie. Zbliżało się jej pierwsze polowanie i lwica sama nie wiedziała, czy jest bardziej podekscytowana, czy zestresowana.
      Treningi były męczące. Każdy kolejny był cięższy, a co za tym idzie – bardziej wyczerpujący. Karma jej nie oszczędzała. Nie była przesadnie surowa, ale bardzo wymagająca. Uru nigdy nie opuściła żadnej lekcji i trenowała ostro pod jej czujnym okiem.
      Cieszyła się, że przygotowania zajmowały jej tyle czasu. Lekcje odbywały się niemal codziennie, co pomagało jej zapomnieć o wielu rzeczach: o problemie z Ahadim, o stresowaniu się polowaniem, a także o przyszłości, w której miała stać się królową.
      Pewnego dnia, gdy słońce górowało wysoko, Uru czaiła się w wysokiej trawie, obserwując swoją przyszłą ofiarę. Stado antylop pasło się nieopodal, nieświadome zagrożenia. Starając się stąpać jak najciszej, lwica podeszła blisko.
       Skoczyła i z rykiem rzuciła się w ich stronę. Zwierzęta natychmiast się rozpierzchły, a ona pognała w pogodni za najbliższą antylopą.
      „Zagrodź jej drogę ucieczki”, usłyszała w myślach głos Karmy, który zawsze instruował ją w takich sytuacjach.
     Przyspieszyła i wyprzedziła ją. Ledwie wyhamowała, a antylopa rzuciła się do ucieczki w przeciwną stronę. Lwica pobiegła za nią.
      „Przygnieć ją do ziemi całym ciężarem ciała”, mówił głos. Uru przypomniała sobie, jak Karma jej to demonstrowała. Wytężyła siły, by się z nią zrównać, a następnie rzuciła się i powaliła ją na ziemię. Potoczyły się po twardym gruncie i już wiedziała, że po tej akcji będzie cała poobijana.
       Antylopa natychmiast podniosła się i popędziła przed siebie. Uru była już wykończona, bolały ją wszystkie mięśnie, kręciło się w głowie, łapy odmawiały posłuszeństwa. Upał nie pomagał, wręcz przeciwnie; czuła się, jakby zaraz miała zemdleć.
      Będąc na skraju wyczerpania, wykrzesała z siebie resztki energii i zmusiła się do dalszego biegu. Przyspieszyła, wyciągnęła pazury i skoczyła przed siebie. Po paru chwilach szamotania się, stworzenie leżało martwe u jej łap.
      - Wspaniale – pochwaliła ją Karma, która do tego momentu trzymała się na uboczu. Nigdy nie pomagała jej w praktyce, ponieważ chciała, by Uru działała samodzielnie.
      - Padam – wyznała w odpowiedzi. – Ale to dobrze, że mi się udało – dodała, zdobywając się na blady uśmiech.
      - Po paru praktycznych treningach nie będziesz miała problemów z takimi manewrami – stwierdziła przekonaniem niebieskooka. – Teraz jednak należy ci się odpoczynek.
      Karma pochłonęła spory kawał mięsa antylopy, ale Uru po jednym kęsie miała już dość, więc obie skierowały się w stronę wodopoju.
      Księżniczka przyjrzała się lwicy. Karma zawsze wydawała jej się taka piękna. Jasne, złociste błyszczało w promieniach słońca. Przenikliwe niebieskie oczy miały hardy wyraz.
      Tak bardzo chciała być do niej podobna, jednak lwica była jedyna w swoim rodzaju. Nie wyróżniała jej tylko uroda, ale także niezłamany charakter. Była  silna, stanowcza, dotrzymywała obietnic. Choć czasami mogła wydawać się nieco przerażająca, a jej skrytość często odpychała innych, była lojalna jak mało kto.
      Uru cieszyła się, że Karma należy teraz do ich stada. Nie chciałaby mieć w niej wroga za żadne skarby świata.
     Im więcej czasu z nią spędzała, tym większe oparcie w niej czuła. Szczerze mówiąc, lubiła wyobrażać sobie, że to ona jest jej mamą. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Jej prawdziwa mama umarła przy porodzie, a Karmę mimo bliskich kontaktów z Mohatu, nigdy nie łączyło ich nic romantycznego. Pomimo zainteresowania wielu innych lwów płci męskiej, nigdy się z nikim ponownie nie związała. Jej serce na zawsze pozostało wierne Isace, nawet tyle lat po jego śmierci.
      W tym momencie Uru po raz pierwszy pomyślała, że piękno wcale nie musi wynikać z wyglądu zewnętrznego.
      - Myślisz, że na polowaniu… tym prawdziwym… uda mi się? – zapytała Uru, gdy doszły już na miejsce.
      - Jestem tego pewna – odparła niebieskooka bez cienia wątpliwości. Nachyliła się nad taflą wody i zaczęła spokojnie pić.
      - Chciałabym, żeby i mi udzielił się twój entuzjazm. Strasznie się stresuję – wyznała i także ugasiła pragnienie. Piła łapczywie, czując że palące w gardle uczucie po biegu ustaje.
      Dzień był upalny, więc większość lwic i lwów spędzała czas właśnie nad wodopojem. Uru dostrzegła trójkę przyjaciółek, wylegujących się na potężnym kamieniu. Niedaleko niech drzemał jakiś lew, a po drugiej stronie tafli wody beztrosko bawiły się lwiątka. Po połączeniu stad, Lwią Ziemię zamieszkało mnóstwo nowych osób.
      Karma skończyła pić i spojrzała na nią.
      - Mogę ci coś zasugerować? – zapytała, a Uru skinęła głową. Niebieskooka momentalnie się uśmiechnęła. – Wierz w siebie choć ociupinkę mocniej.
      Księżniczka zmarszczyła brwi i już chciała spytać, co to właściwie miało znaczyć, gdy Karmę zawołała jedna z trzech lwic na kamieniu. Ruszyły w ich kierunku.
      Uru nigdy nie złapała z nimi bliższego kontaktu. Po pierwsze, były od niej starsze. Po drugie, były koleżankami Ahadiego (nigdy jednak nie okazywał, że je jakoś szczególnie lubi. W zasadzie nigdy nie okazywał, że lubi kogokolwiek). Po trzecie, wyglądały jak istne boginie piękności, więc Uru czuła się przy nich po prostu nieswojo.
      Przystanęły obok nich. Nie przysłuchiwała się ich rozmowie. Padały w niej imiona, które nic jej nie mówiły, a także miejsca, których również nie kojarzyła. Stała więc z boku i uśmiechała się delikatnie, modląc się by zrobić na nich dobre wrażenie.
       - Hej, Uru – odezwała się jedna z lwic, wyrywając ją z zamyślenia. – Chodź, przyłącz się do nas.
      Uru aż opadła szczęka, ale w porę się opamiętała. Niepewnie rozejrzała się wokół siebie, by się upewnić, czy nie chodzi o kogoś innego. Mimo że wyraźnie słyszała swoje imię, nie mogła uwierzyć, że wreszcie ktoś zwrócił na nią uwagę.
       Zerknęła niepewnie na Karmę, która oddalała się od nich, rzucając im znaczące spojrzenie. Jej mina mówiła „No dalej, zaprzyjaźnij się z kimś”.
       - No dawaj, nie wstydź się – zachęcała druga lwica i przesunęła się, by zrobić jej miejsce na głazie. Uru, nie zapominając o uśmiechu, nieśmiało wspięła się na miejsce obok niej. – Nazywam się Mayo.
       - A ja Pili – przedstawiła się jej towarzyszka, która zaprosiła ją do nich.
       - Kahi – powiedziała krótko ostatnia.
       - Miło was poznać. Jestem... – zaczęła Uru
       - Wiemy, jak się nazywasz – zachichotała Mayo. – Od dawna chciałyśmy cię trochę lepiej poznać, ale tak jakoś…
       - Nie było okazji – wpadła jej w słowo Pili.
       - Dokładnie.
       Uru zawahała się. Z jednej strony chciała powiedzieć, że ona też chciała je poznać, ale nigdy nie miała odwagi się do niech odezwać. Uznała jednak, że zabrzmi to trochę zbyt desperacko.
       - Ostatnio mam trochę mniej czasu, niż kiedyś – wyznała. – Przygotowuję się do pierwszego polowania.
       - Och, to doskonale! – ucieszyła się Pili. – Zgaduję, że uczysz się też o tym, jak być królową. Jak to jest?
       - Założę się, że nie możesz się już tego doczekać – powiedziała Mayo.
      - Właściwie, to… - zaczęła Uru, ale natychmiast urwała.
      Parę metrów dalej zobaczyła osobę, której najmniej się w tym momencie spodziewała. Ahadi zatrzymał się w pół kroku. Posyłał jej spojrzenie jeszcze bardziej nienawistne niż dotychczas. Przeraziła się. Jeszcze nigdy nie widziała u kogoś tyle zimna. Odwróciła głowę. Nie mogła tego wytrzymać.
      - Ahadi! – wołała do niego Pili. Najwyraźniej lwice chciały, żeby przyszedł. Uru modliła się, by nie skorzystał z propozycji. Owszem, chciała z nim porozmawiać, ale… na pewno nie chciała robić tego przy niech. Na szczęście lew nie skorzystał z propozycji i bez słowa poszedł dalej, w końcu odwracając od niej wzrok.
      - Gbur z niego – zaśmiała się Mayo. – Ale za to całkiem fajny.
     Uru zauważyła, że Kahi wywróciła oczami.
      - Oj, wiemy, że nie lubisz kiedy o nim mówimy – zwróciła się do niej Pili.
      - Bo ty już masz swojego lubego – docięła kąśliwie Mayo.
      - Kogo? – zapytała Uru.
      Kahi spiorunowała ją wzrokiem. Naraz księżniczka poczuła, że to pytanie było zbyt wścibskie. Mimo to wytrzymała rozgniewane spojrzenie morskich oczu.
      - Nikogo. I wcale nie jestem w nim zakochana.
      - Nazywa się Makuani – ożywiła się Pili. – Taki dziwak. Niezbyt przystojny – Tu obydwie lwice zachichotały.
      - Wszędzie chodzi ze swoim klonem – dodała Mayo. – Yurą, jego bliźniaczką. Kahi będzie miała niezłą szwagierkę.
      Dwie lwice roześmiały się, a Uru z grzeczności zawtórowała im. Natomiast Kahi najwidoczniej nie widziała w tym nic śmiesznego.
       - No co wy, przecież my już wzięliśmy potajemny ślub, a jutro uciekamy razem do dżungli – powiedziała z sarkastycznym uśmiechem i naraz zwróciła się do księżniczki – A jak z tobą, co? Przecież jesteś młodsza od nas, a już masz narzeczonego.
      - Racja! – ochoczo przyznała Mayo. – Opowiedz nam o nim.
      Nagle Uru poczuła się nieswojo. Co miała im powiedzieć? Że się do siebie nie odzywają? Czy nie zauważyły, jak na nią patrzył? Na szczęście chyba nie… Nie chciała o nim mówić. Nie przy nich. Mayo i Pili były naprawdę sympatyczne, ale Kahi? Na kilometr widać, że za nią nie przepadała.
       Ratunek przyszedł jednak w samą porę. Na horyzoncie dostrzegła Zuzu, która leciała w jej stronę. Poczuła wielką ulgę.
      - Twój ojciec prosi, byś do niego przyszła. Czeka na ciebie na Lwiej Skale – powiedziała majordomus. Miała ciepły, kojący głos, przy którym każdy potrafił się odprężyć.
      - Oczywiście Zuzu, już idę, dziękuję – odparła Uru, po czym zwróciła się do koleżanek – Hm, no cóż, miło było was poznać. Muszę lecieć, cześć.
      - Jutro możemy spotkać się znowu, jeśli tylko chcesz – uśmiechnęła się Pili. Wszystkie trzy pożegnały się, a Uru ruszyła ku Lwiej Skale.
      - Nowe znajomości? – zagadnęła Zuzu, lecąc przy niej.
      - Można tak powiedzieć. Ale cieszę się, że przyleciałaś. Właściwie to chciałam już stamtąd iść, ale nie wiedziałam, jak im to powiedzieć – wyznała Uru. Nie miała przed majordomus żadnych tajemnic; w końcu znała ją od małego.
      Zuzu roześmiała się perliście.  
      - Jak na mój wiek mam niesamowite wyczucie czasu.
      Były już prawie na miejscu. Sawanna opustoszała. Słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając po niebie wiele odcieni fioletu zmieszanego ze szkarłatem. Skała majaczyła w oddali.
      - Tutaj niestety cię zostawiam. Muszę wracać do moich obowiązków. Mogę ci jednak zdradzić, że Mohatu chce udzielić ci lekcji – wyjawiła.
      Księżniczka poczuła przypływ fali ekscytacji. Tata jeszcze nigdy nie opowiadał jej o królestwie! Czyżby wreszcie uznał, że jest gotowa?
      - Dziękuję ci, Zuzu – uśmiechnęła się Uru. – Szkoda, że przez twoją służbę coraz rzadziej cię widuję, Tęsknię za tobą.
       Zuzu westchnęła.
      - Też za tobą tęsknię, moja mała księżniczko. Bardzo żałuję, że nie jest tak jak kiedyś, ale wkrótce wszystko się ułoży – Rozpromieniła się. – Będę też miała dla ciebie małą niespodziankę.
      - Niespodziankę? Jaką?
      - Na razie nie mogę tego zdradzić. Niedługo wszystkiego się dowiesz.
      Majordomus zatrzepotała skrzydłami, po czym odleciała. Uru śledziła ją wzrokiem, aż całkiem nie zniknęła z jej pola widzenia. Uśmiechnęła się. Kochała Zuzu jak członka rodziny. Jej krzepiące słowa podniosły ją na duchu.  
      Stała w miejscu jeszcze przez chwilę, podziwiając zachód słońca. Wzięła głęboki wdech i z determinacją ruszyła w kierunku Lwiej Skały. 

____________
Wracam z nowym postem. :D Jak wakacje? Przyznam szczerze, że ja trochę się rozleniwiłam, ale postaram się dodawać kolejne rozdziały co tydzień.
Zrobiłam nowy szablon. Podoba się? Ja jestem z niego całkiem zadowolona. :)
Zaktualizowałam zakładkę "Bohaterowie", "Spis treści", "Galerię" oraz "Polecane". Musicie mi jednak wybaczyć, ale mam małe zaległości na Waszych blogach. Obiecuję nadrobić jak najszybciej! :D 
Zapraszam także do głosowania na dole w ankiecie na ulubionego bohatera. :)
Ściskam gorąco!


Obserwatorzy

Kto jest Twoją ulubioną postacią?