niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 6

Wiecie, co znaczy słowo "regularność"? Ja też nie.
____________________________________________

     Kilka tygodni póżniej, Uru zaczęła dzień od lekcji polowania. Była jednocześnie zestresowana i podekscytowana, a wzmogło się to jeszcze bardziej, gdy dowiedziała się, że jej nauczycielką będzie Karma. Z jednej strony poczuła ulgę; znała ją bardziej niż inne lwice, więc na pewno jakoś się dogadają. Ale z drugiej strony supeł stresu jeszcze mocniej zacisnął się na jej żołądku. W końcu to mama Ahadiego. Jeśli coś pójdzie jej nie tak i się zbłaźni… Czy Karma opowie mu o tym? Chyba zapadłaby się pod ziemię.
       - Ostrzegam cię, tutaj nie ma miejsca na obijanie się. Będziemy ciężko pracować, aż do momentu, w którym nauczę cię wszystkiego, co sama wiem – powiedziała jej już na samym początku lwica.
      Uru była zachwycona.
      - I nauczę się polować tak dobrze jak ty? Naprawdę, pomożesz mi w tym? – Wyszczerzyła zęby.
      - Naprawdę, pomogę ci – Karma spojrzała na nią swoimi przenikliwymi, błękitnymi oczami. – Obiecuję ci to. A musisz wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję słowa.

        W tym samym czasie Mohatu przechadzał się po Lwiej Ziemi wraz z Ahadim. Miał wielką ochotę pójść razem z nim na spacer wzdłuż granicy, ale czuł, że jeszcze nie powinien go tam zabierać. To było jego miejsce. Jego, Karmy i Isaki, miejsce bardzo symboliczne i nie był gotowy na dzielenie się nim z nikim innym (nie wiedział nawet, czy kiedykolwiek będzie), choć tak naprawdę każdy mógł się tamtędy przejść. Mimo wszystko jednak wolał zachować to dla siebie, więc szli wielkim łukiem między Lwią Skałą a Cmentarzyskiem Słoni.
      - … presja, jaka spadła na ciebie jest bardzo duża, wiem to, ale nie możesz jej lekceważyć. Wszyscy na ciebie liczą, a ty musisz sprostać ich oczekiwaniom – mówił Mohatu. – Jako przyszły król powinieneś być świadom roli, którą pełnisz. Dobro stada musi być zawsze ważniejsze, niż dobro twoje.
      Lew spojrzał na Ahadiego i z zaskoczeniem stwierdził, że ten zwiesił głowę w dół i wyglądał jakby miał się zaraz załamać. No tak, może nie powinien rzucać go od razu na głęboką wodę, ale ten młodzieniec mógłby się chociaż na niego spojrzeć, utrzymywać jakikolwiek kontakt wzrokowy!
      „Dlaczego on nigdy nie patrzy na rozmówcę?”, pomyślał. 
      Westchnął. Spróbuje inaczej.
      - Wiem, że to wszystko cię przytłacza – powiedział nieco spokojniej, próbując włożyć w swój głos choć ociupinkę empatii – ale jestem tutaj, by pomóc ci się z tym wszystkim uporać, a nie dam rady zrobić tego, jeśli ty mi nie pozwolisz.
      Szli dalej, minuty mijały i nic nie wskazywało na to, że cisza między nimi zostanie przerwana.
      „Trudno. Nie otworzy się, Karma miała rację. Co teraz będzie? On nie nadaje się na króla”
      Nagle jednak Ahadi nieśmiało odważył się. Na początku jego głos był zachrypnięty, jakby nie mówił nic przez całe stulecia.
       - To się stało… tak nagle. Tak z dnia na dzień i ja… nie w-wiem, co mam myśleć. Wszyscy mówili, że nienawidzą twojego stada i ciebie. No, może poza moją matką, ona zawsze się wstrzymywała, jakby nigdy tego nie popierała. Opowiadali, że jesteś mordercą, że zamordowałeś mojego ojca. Jednak dla mnie i tak był jak martwy. Mało ze mną rozmawiał, prawie nigdy nie miał czasu. Ale jednak lew słucha takich rzeczy i sam już się gubi, co jest jego opinią, a co opinią innych. Więc też cię nienawidziłem. Ciebie i ojca. Nie miałem przez was normalnego dzieciństwa. Potem on zginął, wszystko się jakoś toczyło. A teraz, kilka lat po całym zajściu zjawia się matka i oznajmia, że od jutra będziemy mieszkać z wami na Lwiej Ziemi i mówi mi, że mam zostać królem i wziąć ślub z jakąś lwicą, której nigdy nie widziałem na oczy. I to ma mnie nie ruszać?
        Mohatu poczuł niemiłe wyrzuty sumienia.
       - Nie wiem jak mam na to odpowiedzieć.
       - Na to nie ma dobrej odpowiedzi – odrzekł nieco szorstko Ahadi. Nie przejmował się tym, że mówi do króla, ale nie mógł go za to winić. Wyrzucił z siebie dużo rzeczy, które tłumił od wielu lat. Mohatu postanowił więc pociągnąć go jeszcze trochę za język, w obawie, że nigdy więcej nie zdarzy się podobna okazja.
       - Chciałbym, byś czuł się u nas jak w domu. Mam nadzieję, że wkrótce się oswoisz z tym… wszystkim, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
       Znów czekał długo, a milczenie stawało się niezręczne. Spojrzał więc w niebo, które tego dnia było przerażająco błękitne, bez żadnych chmur. Słońce nie grzało tak mocno jak zwykle, a wiatr był chłodny i nieprzyjemny. Mimo wszystko dzień był ładny, choć Mohatu wyczuwał w nim coś, co go niepokoiło. Coś, czego nawet nie potrafił określić.
      - Jaki on był? – odezwał się nagle Ahadi i ku zdumieniu króla, pierwszy raz na niego spojrzał. W jego jasnozielonych oczach czaiła się nostalgia, skrywana za ciekawością i skupionym, żądnym mordu spojrzeniem. Mohatu pytająco zmarszczył brwi. – Ojciec. Isaka. Jaki był, dlaczego zginął. Czy to ty go zabiłeś?
     Zatrzymał się. To pytanie zamurowało go
     Ahadi też przystanął i odwrócił głowę w jego stronę. Król opuścił wzrok i nerwowo wbił pazury w ziemię. Dlaczego odpowiedź na takie pytanie sprawiała mu tak duży kłopot? Nie zabił go, ale przez całe swoje życie czuł się winny, że sprawy tak się potoczyły.
     - Był wspaniałym lwem i jeszcze wspanialszym przyjacielem. Problem w tym, że w pewnym momencie… przestaliśmy się dogadywać. To była moja wina, ale jednak dotknęło to nas obu. Jego niestety bardziej. Zginął na skutek nieszczęśliwego wypadku, który także był moją winą. Wszystko… wszystko to było przeze mnie. Teraz ponoszę za to konsekwencje.
      - Najbardziej dotknęło to mnie – stwierdził chłodno Ahadi.
      Mohatu nagle poczuł przypływ złości. Co on sobie myśli? Jak ten lew mógł być taki niewdzięczny?
     - Każdy z nas ma w życiu swoje własne tragedie i każdy myśli, że są one końcem świata, a nie są. – Nie kontrolował tego, że coraz bardziej podnosił głos – Życie toczy się dalej, a to, że nie potrafisz docenić tego co masz teraz, nie znaczy że masz się zachowywać jak rozpuszczony dzieciak. Spójrz na innych, którzy często mają gorzej, a mimo to nie narzekają i są wdzięczni za wszystko. Jeśli chcesz zostać prawdziwym królem, musisz nauczyć się dziękować za najdrobniejsze rzeczy, inaczej nasza współpraca nie będzie miała sensu.
      Zamilkł. Przesadził, wiedział o tym, ale coś kazało mu wyrzucić to z siebie. Spodziewał się każdej reakcji, ale nie takiej:
     - Mówiąc „inni”, masz na myśli Uru?
     "Na Wielkich Władców, CO siedzi w głowie tego przeklętego nastolatka?"
    - Tak, po części tak. – Nie chciał zdradzać wszystkiego o swojej córce: że była samotna, że straciła matkę, że on sam nie sprawdzał się w roli ojca. Bał się, że lew może to wykorzystać przeciwko niej.
     Kątem oka zauważył, że Ahadi drgnął.
     - Nigdy nie pomyślałem o niej w ten sposób. – wyznał.
     Na usta Mohatu wpełzł nagle uśmieszek chytrej satysfakcji.
      - A czy kiedykolwiek myślałeś o innych? – zapytał, i nie czekając na odpowiedź ruszył dalej.  

      Lekcja polowania trwała aż do popołudnia i kompletnie wyczerpała Uru. Karma była bardzo wymagającą nauczycielką i wycisnęła z niej siódme poty. Lwica powiedziała, że nie jest najgorzej, ale musi się podszkolić w wielu rzeczach. Mimo wszystko jednak chciała uczyć się dalej. Wiedziała, że im więcej będzie trenować, tym lepsza się stanie.
      Pod koniec lekcji Karma zasugerowała jej, by w formie odpoczynku przespacerowała się okrężną drogą zanim wróci na Lwią Skałę. Uru przystała na to z miłą chęcią i ruszyła w kierunku wskazanym przez lwicę, podczas gdy ona sama została na miejscu.
      Spacer miał pomóc jej odpocząć, jednak już po paru metrach zobaczyła coś, co kompletnie wywiało odpoczynek z jej myśli: sawanną wędrował jej ojciec wraz z Ahadim. Była pozytywnie zaskoczona, bo ci dwaj nigdy ze sobą nie rozmawiali, lecz dostrzegła, że obaj milczą, a Ahadi idzie ze spuszczoną głową i nieobecnym wzrokiem. Cóż, nie mogło być tak kolorowo.
      - Hej! – krzyknęła i podbiegła do nich.
      - Uru – ucieszył się Mohatu. – Jak polowanie?
      - Dobrze, ale padam z nóg – przyznała lwiczka. – Karma to świetna nauczycielka.
      Król uśmiechnął się, ale niezręczna cisza zawisła nad nimi niczym czarna chmura.
     - Cóż, mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia, więc zostawię was samych – powiedział Mohatu i ulotnił się zanim zdążyła coś odpowiedzieć.
     Spodziewała się, że po jego odejściu cisza utrzyma się, ale stało się coś niespotykanego: jak nigdy dotąd, Ahadi wykrzesał z siebie parę iskierek entuzjazmu.
     - Więc moja matka dała ci niezły wycisk, co? – zagadał.
     - Właściwie to tak, ale nie mogę się już doczekać następnego – wyznała z typowym dla niej szczerzeniem zębów. Spostrzegła jednak, że patrzy na nią jakoś dziwnie, tak jakoś… inaczej. – Wszystko gra? Czy może mój ojczulek zafundował ci niezłą jazdę?
      - Nie, no co ty. – Ahadi wywrócił oczami, uśmiechając się przy tym sarkastycznie. Czy naprawdę dostrzegła w tym uśmiechu... zakłopotanie? – Opowiadał mi o Lwiej Ziemi i w ogóle. No wiesz, o Lwiej Ziemi pod względem królestwa.
      „Och”, przeleciało jej przez głowę. Rzadko myślała o przyszłości, nie lubiła wyobrażać sobie siebie jako królową, tym bardziej u boku Ahadiego.
       -  Nudzi mi się, porobiłbym coś – rzucił lew. – Może wymkniemy się do dżungli? Albo zabawimy się trochę z krokodylami na rzece granicznej! Albo… wiem! Zakradniemy się na Cmentarz Słoni!  - O każdej kolejnej propozycji mówił z coraz większym zachwytem, a oczy mu płonęły.
      - Chyba zwariowałeś.
     Tymi dwoma słowami zgasiła jego entuzjazm w ciągu sekundy. Uśmiech spełznął z jego twarzy i przez chwilę wystraszyła się, że wyszła na idiotkę, ale on tylko usiadł i spojrzał na nią, uśmiechając się w ten swój sarkastyczny, szelmowski sposób.
       - Więc co nudnego chce robić księżniczka Lwiej Ziemi? – zapytał, a jego oczy błysnęły wyzywająco.
       - Po prostu nie będę narażać się na kłopoty. Jest wiele innych ciekawych i bezpiecznych miejsc – naburmuszyła się Uru. – I nie nazywaj mnie księżniczką!
        - Okej, księżniczko. Więc pokaż mi te twoje ekstra bezpieczne miejsca.
       Ruszyli więc w kierunku Lwiej Skały. Po drodze Uru opowiedziała mu, że odkryła to miejsce gdy pewnego dnia nudziła się, ponieważ musiała bawić się sama. W ten sposób znalazła także wiele innych, wspaniałych kryjówek, ale ta była najbliżej i była jedną z lepszych. Miała nadzieję, że będzie warta uwagi Ahadiego.
       - Mamy szczęście, nikogo nie ma – oznajmiła Uru, zaglądając do pustej jaskini. Weszła do środka, a za nią podążył Ahadi.
        Usiadła na środku jaskini, a lew spojrzał na nią pytająco.
      - Widzisz ten strumień światła, wpadający tutaj przez tamten otwór? – W odpowiedzi skinął głową w milczeniu, kierując wzrok na punkt, w który się wpatrywała. – Idziemy właśnie tam.
     - Co?! To żart, prawda? – Uru pokręciła głową. – Przecież to jest tak wysoko!
     - Wchodziłam już tam tysiące razy. Po prostu idź za mną.
     Uru skoczyła na małą, wąską skalną półkę, znajdującą się jakieś półtora metra nad ziemią. Każda kolejna półka znajdowała się wyżej i była węższa. Radziła sobie jednak znakomicie, a sprawę ułatwiała jej drobna budowa i wrodzona zwinność.  
      Nie można było jednak powiedzieć tego o Ahadim. Gdy obejrzała się za siebie, spostrzegła, że ledwo mieści się na skalnych półkach, a do tego ma dziwną, niepewną minę. I nagle zrozumiała.
      - Masz lęk wysokości? – zaśmiała się.
      - Nie nazwałbym tego lękiem. Raczej… gwałtowną obawą. Przed spadnięciem.
      Uru uśmiechnęła się pod nosem. Fajnie było wiedzieć, że Ahadi też się czegoś boi. Czyniło go to w jej oczach bardziej naturalnym. Już nie był Ahadim strasznym, nie do zagięcia, mordującym wzrokiem każdego, kto się do niego odezwie. Był po prostu sobą.
     - Wytrzymaj, jeszcze chwilka – powiedziała i przeskoczyła na kolejną półkę, która znajdowała się wysoko nad wejściem do jaskini, a stamtąd na następną, gdzie znajdował się otwór, z którego widać było kawałek błękitnego nieba.
      Spojrzała za siebie, na Ahadiego. Wahał się i wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Oddychał niespokojnie i szybko. Był przerażony.
     - Zaufaj mi – Zwrócił na nią wzrok, a ona starała się przybrać najbardziej krzepiącą minę, na jaką było ją stać.
        Spojrzał na nią jednak w taki sposób, jakby te dwa słowa były czymś więcej niż tylko słowami. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale aż przeszedł ją dreszcz. Zignorowała to i przesunęła się, robiąc mu miejsce.
      Skoczył. Miał przy tym zamknięte oczy, jakby tylko myślał sobie „raz kozie śmierć”.
     I udało się. Stał obok niej, garbiąc się lekko, by nie uderzyć się w sklepienie jaskini. Przeszli razem przez otwór i Uru ujrzała widok, który tak bardzo lubiła: było stąd widać calusieńką sawannę. Aktualnie wszystko spowite było blaskiem słońca, które wciąż słabo przygrzewało. Lubiła czasami tu przychodzić, kłaść się na boku i obserwować Lwią Ziemię. A najlepsza w tym sekretnym miejscu było to, że nikt o nim nie wiedział.
       „Oprócz Ahadiego”.
      Sama nie wiedziała, dlaczego pokazała mu tą kryjówkę. Zazwyczaj nie lubiła niczym dzielić się z innymi, nie ze względu chciwości, ale najzwyczajniej w świecie nikt nie był tego… godny. Nikt nie był godny, by wkraczać w jej mały świat.
     - Tu jest cudownie- odezwał się Ahadi – i z chęcią wrócę tu, gdy opanuję strach, ale teraz… błagam, chodźmy stąd, bo zaraz wykorkuję.
      Uru roześmiała się.
     - Nie ma sprawy. Ale nie martw się, schodzenie jest zawsze łatwiejsze od wchodzenia, gwarantuję.   

      Na Lwią Skałę wrócili dopiero wieczorem. Ahadi nie mógł pojąć, jak szybko leciał czas w towarzystwie Uru. Lubił z nią rozmawiać, słuchać jej, odważył się nawet patrzeć na nią podczas rozmowy. Gdy się ją już poznało, była inna; już nie widział w niej tej denerwującej, nachalnej i wiecznie roześmianej smarkuli. Tak naprawdę to delikatna osoba, która maskuje samotność poprzez śmiech.
     Zmieniła go. Widział, że miała dar do zmieniania innych, mimo tego, że nie do końca nad nim panowała.
     Nawet sam wiedział, że była to zmiana na dobre. Obudziła w nim uczucia, za którymi tak bardzo tęsknił. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek przestanie czuć tę bezdenną pustkę, która nasilała się przez lata po stracie tylu ważnych dla niego osób.
      - Cóż… to już tutaj. Dobranoc – powiedziała z uśmiechem Uru, gdy byli już przy wejściu. Żegnała się z nim tutaj, ponieważ wytłumaczył jej po drodze, że woli spać bliżej wyjścia, gdyż w środku zawsze było mu za gorąco. Ona zaś spała u boku ojca na podwyższeniu. To było miłe, że pamiętała taki szczegół. Pierwszy raz pozwolił komuś tak się do siebie zbliżyć. Pierwszy raz pozwolił komuś poznać jego uczucia i myśli, i chyba to polubił.
      - Dobranoc – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. Chciał już położyć się na ziemi, lecz coś go powstrzymało, a było to uczucie, którego nigdy nie zapomni.
     Poczuł na sobie czyjś wzrok.
     Są w życiu takie chwile, kiedy myślimy, że robimy coś zupełnie przez przypadek.  Potem okazuje się jednak, że ten przypadek wpłynął na nasze życie w tak mocny sposób, że wydaje nam się, że to po prostu nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.
     To była jedna z takich chwil. To było przeznaczenie.
      Przez resztę swoich dni myślał co by było gdyby nie spojrzał się wtedy w tamtą stronę. Jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie wykonał tego jednego, małego gestu, który zmienił wszystko o sto osiemdziesiąt stopni i wywrócił jego życie do góry nogami?
       „Byłoby spokojniej. Jak gdyby nigdy nic wiódłbym zwykłe, normalne życie. Tak jak powinno być”
      Odwrócił głowę w prawą stronę i zmroziło go. Poczuł, jak jego serce zatrzymuje się na sekundę, a wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
     - Ahadi? – przerwał mu niepewny głos Uru. Pierwszy raz powiedziała do niego po imieniu, co zrobiło na nim wrażenie. Spojrzał na nią, ale najwidoczniej nie zobaczyła tego, co on.
      - M-muszę jeszcze coś sprawdzić – tłumaczył się, cały czas nerwowo spoglądając w tamtą stronę. – Kładź się już, ja z-zaraz wrócę. Do zobaczenia jutro.
      I natychmiast wyminął ją i zbiegł ze Skały. Czuł się głupio, że zostawił ją samą i pomyślał, że będzie musiał ją jutro przeprosić i jakoś to wytłumaczyć. Ale co jej powie? Ona nic nie widziała. Nie widziała lwa o błyszczących, fioletowych oczach, które poznałby wszędzie. Co się dzieje, że tylko on może go zobaczyć?
     „No tak. Nikt o zdrowych zmysłach nie widzi duchów.”
     Nagle lew zerwał się z miejsca i uciekł. Był bardzo szybki, ale Ahadi musiał wiedzieć… musiał. Był świadom, że ma niewielkie szanse, by go dogonić, jednak podjął się pościgu i podążył jego śladami.
     Kręciło mu się w głowie, ale sam nie wiedział, czy było to spowodowane wyczerpującym biegiem czy pytaniami, które wciąż i wciąż krążyły w jego myślach: jak? Gdzie? Dlaczego?
    „Jak, gdzie, dlaczego.
     Jak, gdzie, dlaczego?
     Jak , gdzie, dlaczego…?”
    Zahamował gwałtownie. Stracił lwa z oczu. Znajdował się obok szerokiego wąwozu, na którego skraju stał spalony baobab. Jego czarne, spróchniałe korzenie wyrastały z ziemi, wisząc w powietrzu. Gdyby baobab przechylił się o kawałek, spadłby na dno wąwozu. Pień w środku był pusty. Niewątpliwie przeszedł tędy pożar, ale fakt, że drzewo przetrwało, jedynie dodawał temu miejscu dziwnego charakteru grozy, który sprawiał, że Ahadiemu jeżył się włos na karku. To miejsce było przerażające, musiał stąd iść i to jak najszybciej.
     Zajrzał do środka pnia. Pusto. Nikogo tu nie było, żadnej żywej duszy.
    „No właśnie, żywej”, pomyślał, patrząc na swoje łapy i próbując uspokoić oddech. Serce biło mu jak szalone, a w głowie cały czas huczało.
      - Spokojnie. To nie jest możliwe, nic się nie dzieje – szepnął, próbując sam siebie przekonać.
      - Nie pomogą ci żadne zapewnienia, skoro twierdzisz, że przed chwilą widziałeś zmarłego.
      Podskoczył gwałtownie i cofnął się o co najmniej dziesięć kroków. Napiął się każdy mięsień jego ciała, bo nie wiedział skąd ów znajomy głos pochodzi.
      Jakby w odpowiedzi z gałęzi baobabu zeskoczył lew. Ten sam, którego zobaczył, ten sam, którego pamiętał za czasów dzieciństwa.
       Stał przed nim jego najlepszy przyjaciel. 

2 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że jednak nie porzuciłaś tego bloga i nie zniknęłaś znowu gdzieś w odmętach internetów :).
    Fajnie widzieć przemianę Ahadiego, nie jest mu łatwo, dużo przeszedł, ale stara się i zaczyna otwierać się na innych. Myślę, że, choć chyba on by się do tego nie przyznał, polubił Uru. Może w przyszłości nawet ją pokocha?
    Zaintrygował mnie ten duch, o ile to w końcu jest duch. Początkowo myślałam, że to może być Isaka, ciekawe, czego ten przyjaciel chce od Ahadiego. Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale rozwiniesz jego wątek.
    Pozdrawiam i zapraszam na rozdział 36 u mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahadi pozornie otwiera się na innych, ale... no właśnie, zawsze jest jakieś "ale". W następnym rozdziale rozwinę i ten wątek, i wątek przyjaciela i wiele innych. :)

      Usuń

Obserwatorzy

Kto jest Twoją ulubioną postacią?