*music*
Uru wybiegła z jaskini,
uśmiechając się pod nosem. Z niewiadomego powodu miała dziś dobry humor;
pragnęła bawić się i skakać, biec ile sił w łapach i śmiać się do łez.
Jej ojciec
jednak wybrał się na spacer z Karmą, a Zuzu poleciała jak co rano na patrol,
więc wyglądało na to, że znowu została sama. Nie przeszkadzało jej to, ponieważ
była przyzwyczajona do obcowania sama ze sobą i szczerze mówiąc, czasami nawet
to lubiła. Nie wyobrażała sobie jak to wszystko by funkcjonowało, gdyby nie
była jedynym lwiątkiem na Lwiej Skale. Byłoby… ciekawie?
Gnając przez
sawannę i ganiając kolorowe motyle, zastanawiała się jak będzie wyglądać teraz
jej życie. Kiedy zacznie lekcje polowania? I – co ważniejsze – kto będzie ją
uczył? Przecież teraz , po połączeniu stad, na Lwiej Skale było tyle lwic…
każda mogła być dobrą nauczycielką i znać się na rzeczy. Pozostawała też
kwestia królestwa; ojciec mówił jej, że od teraz będzie ją często zabierał na
różne wyprawy, by poznała obowiązki, które przejmie w przyszłości jako królowa.
Obawiała się tego, lecz Mohatu powiedział, by się nie zamartwiała, bo większość
spraw znajdzie się na głowie Ahadiego.
No właśnie.
Ahadi.
Starała się o
nim nie myśleć, ale przed oczami nadal widziała jego krzywą minę na jej widok.
I to chyba właśnie jego obawiała się najbardziej – ślubu. Nie wiedziała kiedy
on nastąpi i czy będzie wtedy gotowa.
Na ślub zgodziła
się tylko z powodu jej ojca. Gdy pewnego dnia wrócił na Lwią Skałę i zabrał ją
na długą rozmowę, w której wyjaśnił, że w końcu znalazł jej kandydata na męża i
że to, czy się zgodzi jest tylko i wyłącznie jej decyzją, przystała na to. Była
świadoma, że jako księżniczka musi służyć swemu stadu, a skoro może pomóc
wychodząc za tego lwa, to zrobi to. Poza tym Lwia Ziemia musi mieć swojego
króla. Nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie i kręcenie nosem.
Pytanie tylko,
czy będzie on dobrym królem.
Nadal była
gotowa za niego wyjść, ale nie wzięła pod uwagę tego, że ich stosunki mogą być udawane
przed publiką, a tak naprawdę chłodne i formalne. Owszem, nie liczyła na
miłość, ale chociaż na przyjaźń. Ba!, przynajmniej na koleżeńskie relacje.
Gdy wybiegła już
naprawdę daleko od Skały, zauważyła go. „O
wilku mowa”, pomyślała.
Ahadi leżał
wygodnie w cieniu niewielkiego drzewa i chyba spał, ponieważ oczy miał
zamknięte. Łeb położył na łapach, a grzywa opadała mu na brwi. Nawet teraz
wyglądał strasznie, ale Uru nie wiedziała, czy boi się go ze względu na wygląd,
na jego zachowanie czy po prostu na to, że był starszy i miał kiedyś – w
odległej przyszłości – zostać jej mężem.
Zawahała się.
Nie chciała mu się narzucać, ale nigdy nie mieli jeszcze okazji do rozmowy.
Przecież musiał nadejść ten pierwszy raz i chciała mieć go jak najszybciej za
sobą. Podeszła więc bliżej.
- Cześć! - zawołała trochę zbyt głośno, szczerząc przy
tym wszystkie swoje zęby.
Ahadi uchylił
najpierw jedną powiekę, a gdy ją zobaczył, otworzył drugie oko i wyprostował
się.
- Och, hej. Uru,
zgadza się? – Miał niesamowicie spokojny głos, który nie wyrażał żadnych
emocji; ani pozytywnych, ani negatywnych.
- Tak, to ja – Ucieszyła
się z faktu, że przynajmniej pamiętał jej imię. – Co ty tutaj robisz, tak
zupełnie sam?
Znowu skrzywił
się, jakby powiedziała coś złego.
- Mógłbym o to samo
zapytać ciebie – Przeciągnął się długo i znów położył łeb na przednich łapach.
– Cóż, przyszedłem tutaj, żeby odpocząć. Więc jakbyś mogła, zostaw mnie samego.
- Myślałam, że
porozmawiamy… - Uru zakłopotała się.
- A co właśnie
robimy? – zapytał. Miał już zamknięte oczy, zupełnie jakby czekał tylko na to,
aż lwiczka sobie pójdzie.
- Chciałam cię
trochę poznać. Wiesz, zaprzyjaźnić się.
Ahadi otworzył
oczy, a jego twarz rozciągnął kpiący uśmieszek. Spojrzenie zdradzało jednak
lekkie zirytowanie, więc Uru tym bardziej się zakłopotała. Lew usiadł, co
sprawiło, że patrzył na nią z góry, więc jej stres sięgnął jeszcze wyższego
poziomu.
- Nie jestem
nikim ciekawym, więc obawiam się, że możesz się zawieść. Nie mam o czym
opowiadać, w zasadzie to nawet nie lubię mówić o sobie. Więc może pozwolisz, że
pogadamy, kiedy będę miał coś do powiedzenia.
Odszedł,
zostawiając Uru w lekkim szoku. Ahadi miał gadane i brzmiał naprawdę nonszalancko,
jak prawdziwy dżentelmen. Była pod wrażeniem tego, że nie powiedział jej tak
naprawdę nic niemiłego, ale mimo to czuła się zignorowana i potraktowana jak
dziecko. Szybko otrząsnęła się z tego uczucia i pobiegła za nim, zagradzając mu
drogę.
- Więc ja będę
mówić o sobie.
Ahadi mimo to
wyminął ją, mówiąc:
- Nikt nie
powiedział ci, że narzucanie się jest niegrzeczne?
- Niegrzeczne jest krzywienie się, gdy ktoś
się na ciebie patrzy – odparowała, doganiając go.
Lew wywrócił
oczami, ale chyba zobaczył, że nie ma wyjścia, więc szedł dalej, nie patrząc na
nią.
- To co chcesz o mnie wiedzieć?
- Hmmm… -
zamyśliła się Uru, po czym zadała najprostsze pytanie, jakie przyszło jej do
głowy – Jaki jest twój ulubiony kolor?
Najwyraźniej
jednak i najprostsze pytanie sprawiło mu problem. Marszczył brwi, zastanawiając
się nad odpowiedzią, patrząc w jakiś punkt przed sobą.
- Nie wiem –
wyznał w końcu. – Nigdy nie zastanawiałem się nad takimi rzeczami.
- Serio? –
zainteresowała się Uru. – A powinieneś, bo każdy w końcu znajduje swój ulubiony
kolor. Mój to fioletowy, ale nie taki ciemny, tylko bardziej jasny! Jak niebo,
gdy zachodzi słońce!
- Chyba bardziej
gdy wschodzi.
- Nigdy nie
widziałam wschodzącego słońca… - powiedziała Uru, zastanawiając się nad tym.
Faktycznie, jeszcze nigdy nie wstała tak wcześnie, by zobaczyć to zjawisko.
- Naprawdę? –
zdziwił się Ahadi, jakby widok wschodu słońca był dla niego czymś zupełnie
normalnym. Jednakże spojrzał na nią, a jego zielone oczy zdradzały prawdziwe
zaskoczenie. Szybko jednak odwrócił wzrok i burknął: - Cóż… moim ulubionym
kolorem jest chyba brązowy. Taki brudny brązowy, jak ziemia czy błoto.
- Podobno ulubiony
kolor odzwierciedla duszę – docięła mu Uru, znowu się szczerząc, jednak lew
najwyraźniej nie widział w tym nic zabawnego, więc postanowiła utrzymać rozmowę
– Oglądałeś kiedyś wschód słońca?
- No tak, wiele
razy. Ty nie? – Ahadi najwyraźniej lubił się wywyższać.
- Ja jeszcze
nigdy, więc dobrze się składa. Obejrzymy go kiedyś razem, dobra?
- Nic takiego nie
mówiłem! – odburknął.
- Obiecaj! –
krzyknęła błagalnie Uru.
- Nie będę nikomu
nic obiecywał! – powiedział stanowczo młody lew.
Uru jednak nie poddawała się tak łatwo. Przez
całą drogę powrotną w kierunku Lwiej Skały trajkotała mu nad uchem „Obiecaj,
obiecaj, obiecaj”, a on za każdym razem odpowiadał „Nie!”. Lwiczkę bawiło to,
jak bardzo łatwo można było go wytrącić z równowagi, lecz widziała, jak bardzo
irytowała go jej obecność. Nie mogła na to nic poradzić, po prostu taka była;
nigdy wcześniej nie zawierała nowych znajomości.
- Obiecaj,
proooooooooooszęęęęęęęę! – powiedziała, robiąc najsmutniejsze oczy, na jakie
było ją stać, mimo tego, że Ahadi na nią nie patrzył.
- Zgoda, zgoda,
zgoda! – nie wytrzymał w końcu. – Dobrze, więc obiecuję. Mam nadzieję, że o tym zapomnisz. A teraz idź już,
błagam!
- Chyba śnisz. Oczywiście,
że będę o tym pamiętać – zadrwiła Uru, lecz zgodnie z jego życzeniem ruszyła w
inną stronę. Dopięła swego, lecz widziała, że już należy się wycofać, gdyż
nieźle rozzłościła lwa.
„Cóż, z tej rozmowy wynikła tylko jedna dobra
rzecz. Wiem, jaki jest jego ulubiony kolor”, pomyślała.
Mohatu i Karma
znów wędrowali wzdłuż granicy. Było to niezaprzeczalnie ich ulubione miejsce do
spacerów; bardzo symboliczne, ale opuszczone i spokojne. Od czasu pamiętnego
dnia, gdy cztery miesiące temu spotkał Karmę po tylu latach, król bardzo
polubił to miejsce. Budziło w nim uczucie, którego nie mógł opisać – jakby jego
stara paczka przyjaciół miała szansę znów się odbudować.
Ale to
było niemożliwe. Nic nie jest w stanie wrócić Isace życia.
- Czuję, że
teraz wszystko będzie inaczej - mówiła
Karma. - Tyle rzeczy się zmieniło…
- Tak –
przytaknął Mohatu swoim głębokim głosem. – I to w tak krótkim czasie.
Cieszył się, że
ma lwicę przy sobie. W gruncie rzeczy byli do siebie bardzo podobni. On stracił
żonę, ona męża. Oboje zostali sami ze swoimi dziećmi, jako przywódcy stad.
Przeszli przez to wszystko osobno, więc teraz, gdy są razem, na pewno dadzą
sobie radę. Czuł, że ma w niej prawdziwą przyjaciółkę; nigdy nie chciał, by
była „kimś więcej”, tylko właśnie tą jedyną przyjaciółką od serca. Owszem,
Karma miała ładną urodę, była mądra i nawet potrafiła być dowcipna, ale nie
myślał o niej w ten sposób – może ze względu na to, że była dla niego jak
siostra, a może ze względu na Isakę.
- Martwię się o
to, jak Uru poradzi sobie z tym wszystkim – wyznał.
Lwica przez
dłuższy czas nie odpowiadała, jednak nie przeszkadzało mu milczenie. W ich
relacji cisza była czymś stuprocentowo komfortowym.
- Zawsze o niej
myślisz. Wystarczy zobaczyć, w jaki sposób na nią spoglądasz… jakbyś patrzył na
swój najcenniejszy skarb i był gotowy oddać za nią życie – powiedziała Karma. –
W pewnym sensie ci tego zazdroszczę.
Mohatu
westchnął.
- Tak, to chyba prawda.
Czasami czuję się, jakbym
dźwigał na swoim grzbiecie cały świat i nie miał już siły. Ale potem
przypominam sobie, dla kogo to robię. –
Zapatrzył się w zachodzące słońce, które już dogasało i świeciło słabym,
ciemnoczerwonym światłem. – Dla niej. Jest ostatnią osobą, która mi została.
Ale dlaczego mówisz, że mi zazdrościsz? Przecież masz Ahadiego.
- Ahadi to… trudna sprawa. To znaczy, nie
zrozum mnie źle, to jasne, że go kocham, ale – tu zrobiła dłuższą przerwę,
jakby przygotowywała się na wyrzucenie z siebie czegoś, co dusiła przez dłuższy
czas – z wiekiem zaczął coraz bardziej zamykać się w sobie. Gdy był mały, miał
kolegów i koleżanki, ale im bardziej dorastał, tym bardziej go denerwowali i
zniechęcali do przebywania wśród rówieśników. W dodatku, parę lat temu zaginął
jego najlepszy przyjaciel, co dobiło go chyba ostatecznie.
- Zaginął?
- Nie wiem co się wtedy stało. Po prostu
pewnego dnia wyszedł gdzieś, ale już nie wrócił – Karma wyglądała na naprawdę
zmartwioną, jakby obwiniała się, że nie upilnowała jednego członka stada. – Był
sierotą, matka zostawiła go i uciekła z naszej ziemi, a ojca nigdy nie poznał.
Może był nieco… dziwny, ale naprawdę… sympatyczny.
Zamilkła. Pierwszy raz okazała przy kimś
słabość, więc Mohatu bardzo się zdziwił. Zwykle była silna, stanowcza i
nieugięta. Teraz pomyślał, że być może tylko udawała.
-
Przykro mi… - zaczął, ale przerwała mu, nadal mówiąc o Ahadim.
- To
też moja wina. Miałam zbyt dużo obowiązków, by się nim zająć. Może gdybym
poświęcała mu więcej czasu, nie byłby taki jak teraz. Unikający jakiejkolwiek
odpowiedzialności, wycofujący się przed relacjami z innymi, samotnik...
Chciałabym, żeby był bardziej otwarty.
- Uru też nie miała łatwo – rzekł Mohatu.
– I w pewnym sensie cię rozumiem. Też zawsze miałem za dużo na głowie i nie
potrafiłem znaleźć dla niej nawet krótkiej chwili. Jednak ona… jest nieco inna.
Boi się zawierać nowe znajomości, ale zawsze stara się podchodzić do wszystkich
przyjaźnie. Czasami nawet lekko z tym przesadza – dodał, uśmiechając się pod
nosem. – Przypomina mi ptaszka w klatce. Chce latać, ale nie ma do tego
warunków.
Znowu zapadło między nimi milczenie. Niebo
pociemniało, ale kierowali się już w stronę domu. Mohatu myślał o swojej córce
i Ahadim. Wzajemnie się uzupełniali, ale czy dane im było stworzyć w
przyszłości udaną parę?
- Mam nadzieję – odezwała się w końcu
Karma, jakby czytała mu w myślach – że oni oboje nauczą się od siebie kilku ważnych
rzeczy.
W duchu pomyślał, że się z tym zgadza. W
końcu na tym polega każda udana relacja: by uczyć się czegoś od drugiej osoby.
_____________
Nie ukrywam, że ten rozdział pisało mi się naprawdę dobrze i myślę, że jest o wiele lepszy od dwóch poprzednich, Wracam też do dodawania wpisów co piątek, przez święta trochę wypadłam z rytmu, ale już jest ok. :) W najbliższym czasie zajmę się też wszystkimi sprawami organizacyjnymi na blogu, pouzupełniam zakładki, nadrobię Wasze blogi itp. Btw., chcecie, żebym zrobiła tutaj drzewo genealogiczne? :D
A w ogóle, to chodzi mi po głowie nowy blog. Nie no, nie wolno mi. Ale tak bardzo kusi...
A w ogóle, to chodzi mi po głowie nowy blog. Nie no, nie wolno mi. Ale tak bardzo kusi...
Bardzo przyjemny rozdział. Ku mojemu zaskoczeniu polubiłam Ahadiego, sporo przeszedł w życiu, ale widzę szansę na poprawę - w końcu (dość bardzo niechętnie ale ojtam) zgodził się pokazać Uru wschód słońca :). Myślę, że pod maską wesołości i Uru jest bardzo samotna - chyba jej związek z Ahadim naprawdę może być pomocny dla obojga, jeśli lew zdecyduje się otworzyć.
OdpowiedzUsuńDrzewo genealogiczne to dobry pomysł - zawsze lubiłam wszystkie tabelki, wykresy i takie tam - a pomoć jestem humanistką...?
Popoieram też nowy blog, im więcej Twoich lwich historii, tym lepiej :). Tylko żeby nie odbiło się na tym blogu, bo szkoda byłoby zaniedbać tak ciekawie zapiwiadającą się opowieść.
Uru jest taka beztroska. Brakuje jej prawdziwego przyjaciela, któremu mogłaby wszystko powiedzieć. Kogoś innego niż ojciec. To nie to samo co rozmowa z jakąś np. koleżanką na dobre i na złe. I nawet jeśli Ahadi nie darzy jej sympatią, sądzę, że ona jest gotowa poświęcić mu całe swoje życie. Czasami mi się wydaję, że ma ona za dobre serducho. :)
OdpowiedzUsuńCo do nowego bloga to bardzo chętnie bym go przeczytała, na pewno byłby tak samo wspaniały jak ten :)
O jeju nawet nie wiesz jak się ucieszyłam kiedy odnalazłam tego bloga i kto jest jego autorką, tak bardzo mi brakowało Twoich wspaniałych wpisów. Ja zapraszam na swój blog www.czas-kiary.blogspot.com może pamiętasz taki blog?
OdpowiedzUsuń