piątek, 11 marca 2016

Rozdział 2




     Błękit jej oczu, który Mohatu poznał od razu, był tak intensywny, że lwica wyglądała jak dzika.
      Wydawało się, że samo jej spojrzenie mogło roznieść na kawałki. Czarne cienie złowrogo  kontrastowały się z oczami oraz jasną, złocistą sierścią.
      Jednak to nie wygląd sprawiał, że wzbudzała grozę. Ton jej głosu, postawa, sposób w jakim wkroczyła w sam środek całej sytuacji… to sprawiało, że czuł do niej pewien dziwny szacunek. 
      Lwice zaczęły nerwowo szeptać.
      - Mohatu chciał znowu dopuścić się zbrodni – oznajmiła w końcu jedna z nich z pewnym zakłopotaniem.
      - Chciał. Ale nie zabił. – Rzuciła mu krótkie spojrzenie, ale to wystarczyło, by poczuł się nieswojo. – Poza tym to jego ziemia i jego reguły.
      Znowu wybuchło zamieszanie.
      - Myślałyśmy, że… że…
      - To jego ziemia – powtórzyła dobitniej. – Z resztą, nas też nie powinno tu być. My również złamałyśmy pakt.
      Napięcie powoli zmalało. Zapadło milczenie i nikt nie wiedział, co ma zrobić, a cisza robiła się coraz bardziej niezręczna. Mohatu myślał gorączkowo. Być może to jego ostatnia szansa, kto wie, kiedy zobaczy ją po raz kolejny…
      - Czy wasza przywódczyni zgodzi się zamienić ze mną kilka słów? Pragnę porozmawiać z waszą wysokością o tej ciągnącej się od paru lat sytuacji między naszymi królestwami – zapytał szybko, z grzecznością przestrzegając tytułu.
      I znowu wrzawa, ale lwica obróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z nieodgadnioną miną, jakby jej ślepia chciały przewiercić go na wylot i dowiedzieć się, co mu chodzi po głowie.
      - Tak, wasza królewska mość – powiedziała bez mrugnięcia, nie spuszczając z niego wzroku.
     - To chyba nie jest dobry pomysł, by… - zaczęła z oburzeniem jedna z napastniczek.
     - Poradzę sobie – przerwała jej tamta z wyraźnym rozdrażnieniem w głosie, w końcu odwracając głowę od lwa.  – Wy wracajcie do domu.
      Lwice spojrzały po sobie i w końcu, powolnym krokiem odeszły, raz po raz oglądając się za siebie. Zrobiły to z wielką niechęcią i wahaniem, jednak wreszcie zniknęły im z pola widzenia. Mohatu przerwał więc ciszę panującą między nimi.
      - Karmo… - zaczął przejętym tonem.
     - Mohatu – ucięła mu, zamykając oczy, jakby chciała się od niego odgrodzić. Gdy znowu je otworzyła, malowało się w nich zmęczenie i ból. Westchnęła. – Przejdźmy się wzdłuż granicy.
      Rzeka stanowiąca linię między Lwią Ziemią a ziemią wygnańców roiła się od niebezpiecznych gadów. W wodzie czaiły się krokodyle, a w zaroślach łatwo znaleźć było jadowite węże. Brzegi rzeki były bardzo strome i ubłocone, więc jeśli chciałoby się przedostać na drugą stronę, trzeba było pokonać prawdziwy tor przeszkód.
      - Wiedziałem, że już kiedyś przechodziły do nas. Wystarczyło tylko popatrzeć na malejącą liczbę zwierzyny. Nasze lwice czasami wracały z polowań z niczym – mówił Mohatu.
      - U nas często brakuje pożywienia, dlatego przemykamy się tutaj, by nie umrzeć z głodu. Dziś po prostu lwice znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie – tłumaczyła Karma - trudno by zareagowały inaczej ze względu na… – urwała, a lew doskonale wiedział, co chciała powiedzieć. – Jestem gotowa ponieść konsekwencje tego czynu.
      - Przymykałem na to oko już od dawna, więc nie widzę przeszkód, by zrobić to jeszcze jeden raz. Aczkolwiek mam nadzieję, że będzie on ostatni.
      Szli wzdłuż granicy ku zachodzącemu słońcu, wlokąc za sobą swoje długie cienie. Wiatr ustał, więc  upał dawał się lekko we znaki. Dzień powoli dogasał, a niebo przybrało barwę szkarłatu.
      - Ostatni raz – powtórzyła głucho Karma. – Więc jednak skazujesz nas na śmierć? – spytała ostro. – Mogłam się tego po tobie spodziewać.
      - Źle mnie zrozumiałaś – zaprzeczył Mohatu. – Chciałbym wreszcie zakończyć spór między naszymi ziemiami.
      Lwica uniosła brwi.
      - Zakończyć spór?
      - Nigdy nie chciałem, by… by to wszystko się tak potoczyło. To, co się stało… myślę, że to trwa za długo. Nie żywię już do was urazy i nie chcę, by nasz gatunek ze sobą walczył – rzekł. – Razem bylibyśmy silniejsi. Pomyśl tylko, jak bardzo nasze stado byłoby liczniejsze, gdybyście znowu do nas dołączyły.
      Karma prychnęła pogardliwie i zatrzymała się. Mohatu również przystanął i spojrzał na nią pytająco.
      - Nic się nie zmieniłeś. Nie zależy ci na zjednoczeniu obu stad, tylko na własnych korzyściach i swoim ukochanym prawie, które sam ustaliłeś. – Obrzuciła go surowym spojrzeniem. – Jeśli o mnie chodzi, nadal jestem po stronie poglądów Isaki. Chyba nie mamy o czym rozmawiać. W każdym razie, ja nie mam nic więcej do powiedzenia.
      Czekał, aż padnie to imię. Był na to przygotowany od samego początku, a jednak wywołało w nim tyle bolesnych wspomnień. I ponowne uczucie ziemi zapadającej się pod jego łapami.
      Odwrócił się od niej i skierował wzrok na słońce.
      - A zatem idź – powiedział cicho, ledwo panując nad swoim głosem. – Niemniej jednak mam nadzieję, że jeszcze dane będzie nam się spotkać.
      - Kiedyś na pewno.
      I po tej obietnicy opuściła go, pozostawiając samego na środku sawanny.
      Wrócił do domu, gdy zrobiło się ciemno. Na Lwiej Skale wszyscy spali już od dawna, lecz gdy wspiął się po kamiennych stopniach przed wejście do jaskini, powitał go pełen ulgi głos:
      - Tato! Jak dobrze, że jesteś! – Uru przytuliła się do ojca, a gdy odchyliła głowę i spojrzała na niego, jej czerwone oczy błysnęły smutno. – Martwiłam się.
      Mohatu westchnął i uśmiechnął się.
      - Trzeba było iść spać. Połóżmy się już, jutro czeka na nas kolejny dzień – powiedział czule.
      Posłuchała go i razem weszli do groty. Położył się na podwyższeniu, a jego córka wtuliła się w jego bok. Poczuł wyrzuty sumienia. Dziś znowu zostawił ją samą.
      - Dobranoc –szepnął.
      - Dobranoc.


      Jak przewidywał, śniły mu się koszmary.
     Pierwszy znał na pamięć. Biegł poprzez wąwóz i zatrzymał się na skalnej wysepce. Po swojej lewej stronie usłyszał wołanie.
      - Mohatu! Mohatu, proszę!
      Matka Uru płakała. Stała nieco niżej, na skalnej półce, która sypała się z zawrotną prędkością. Wyciągała do niego łapę, by jej pomógł, ponieważ miejsca było coraz mniej. On natomiast nic nie robił; jedynie patrzył na nią z bólem w oczach, ponieważ wiedział, co się zaraz stanie.
      - Tato! Co się dzieje, pomocy! Tato, tato!
      Był to głos Uru. Za każdym razem musiał zdecydować, którą uratuje, a która zginie. Zawsze wybierał swoją jedyną córkę. Sen od tylu lat był taki sam, więc Mohatu wyćwiczył u siebie zdolność nie podejmowania rozpaczliwej próby ratunku swojej żony, ponieważ wiedział, że zaraz pojawi się jego córka.
      Pobiegł więc w stronę, z której dochodził głos i natychmiast ją ujrzał. Trzymała się pazurami skalnej ściany, prawie spadała. Podał jej łapę, chcąc wciągnąć ją do siebie.
      Zazwyczaj na tym sen kończył się. Jednak tym razem zobaczył coś, czego tu wcześniej nie było.
      Za Uru pojawiła się ogromna, kłapiąca zębiskami paszcza hieny, gotowa pożreć wszystko, co wleci jej co gardła.
      - Co jest? – szepnął sam do siebie,  jednak bez wahania drapnął hienę między oczy. Nie poskutkowało.
      Zadawał cios za ciosem, i nadal nic. Nim zorientował się, że za każdym uderzeniem paszcza hieny rośnie, Uru spadła w śmiertelną pułapkę.
      Działo się to jakby w zwolnionym tempie, lecz nim zobaczył tragiczny finał tego koszmaru, z tyłu zaatakowała go horda hien. Probował z nimi walczyć, ale przeciwnicy mieli przewagę liczebną. Był niebezpiecznie blisko krawędzi skały, a drapieżniki robiły z jego bezwładnym ciałem co tylko chciały.
      - Wynoście się stąd! – wydusił. – Moje prawo nie pozwala wam…
     - Nikt nie przestrzega – przerwała mu najbliższa hiena. Nagle jej oczy zabarwiły się na niebiesko i przemówiła głosem Karmy – twojego prawa.
      Strąciły go ze skały na dno wąwozu, które płonęło krwistoczerwonym ogniem. Jego własny krzyk dźwięczał mu w uszach, kiedy spadał. Gdzieś z tyłu głowy głos rozsądku podpowiadał mu, że gdy dotknie ziemi, to na pewno się obudzi, więc nie ma się czego bać.
      Ale to nie był koniec.
     Gdy na swoim grzbiecie poczuł muskające go boleśnie czerwone płomienie, sceneria się zmieniła. Leżał w wysokiej trawie, w oddali widział majaczącą Lwią Skałę. Słońce przygrzewało miło, a wokół panowała cisza i spokój.
      Wstał i ku jego zaskoczeniu spostrzegł, że jest sobą sprzed kilku lat – nastolatkiem, któremu dopiero co zaczęła rosnąć grzywa. Nic z tego nie rozumiał.
      - Mohatu! – usłyszał echo czyjegoś głosu.
     Ścisnął mu się żołądek. Poznał go.
      Przez sawannę biegł ku niemu lew prawie identyczny jak on. Jego żółte oczy połyskiwały wesoło, a zaczątki ciemnorudej grzywy powiewały na wietrze. Isaka. Od zawsze wszyscy mieli problem z rozróżnieniem ich.
      Obok niego biegła równie szczęśliwa lwica o niebieskich oczach. Karma wyglądała zdecydowanie łagodniej, niż obecnie.
     - Karma ma jutro swoje pierwsze polowanie! – pochwalił się Isaka. Jego głos roznosił się echem po równinie. – Pewnie nic nie złapie – dodał, z chytrym uśmieszkiem patrząc na lwicę.
      - Ach tak? Jeszcze się przekonamy – powiedziała wyzywająco lwica i skoczyła na niego. Potoczyli się po trawie ze śmiechem. Niewątpliwie byli dobrze dobraną parą.
      - Gdy zostaniesz królem – zwrócił się do Mohatu – możemy wprowadzić lekcje polowania. Bez sensu, by lwice polowały po raz pierwszy bez żadnego doświadczenia. Trzeba będzie też ustalić granice polowań. Tereny przy bagnach stały się bardzo niebezpieczne, więc lepiej będzie wszystkich o tym uprzedzić. A poza tym…
      Mohatu poczuł w sobie znajome uczucie irytacji. Isaka, choć nieświadomie, próbował narzucać mu swoje racje i poglądy. Nienawidził tego. Nie lubił, gdy ktoś mówi mu, co ma robić. Do tego cały czas mówił „my”, jakby miał zasiąść na tronie razem z nim. Złość gotowała się w nim jak w garnku.
      - Mohatu…? – Z zamyślenia wyrwał go głos lwicy i spostrzegł, że Karma przygląda mu się badawczo. – Czy coś się stało?  
     Sceneria rozmyła się. Stał na Lwiej Skale, obserwując nadchodzącą burze. Było ciemno, a jedynym źródłem światła były błyskawice, przecinające niebo raz po raz. Był już dorosły, grzywę rozwiewał mu mocny, chłodny wiatr. Doskonale pamiętał ten wieczór. Gdyby tylko mógł cofnąć czas…
      Isaka zawołał go po imieniu.
     Obejrzał się i ujrzał swojego towarzysza. Jego żółte oczy błyszczały gniewnie.
      - Co ty sobie wyobrażasz? – zapytał ostro. – Myślisz, że to hieny są winne wszystkim zniszczeniom na Lwiej Ziemi?
      Nie odpowiedział. Nie zamierzał się tłumaczyć.
      - Chyba powinieneś zastanowić się nad sobą. To, że jesteś królem, nie oznacza, że możesz robić to, co ci się podoba!
      Odwrócił się, patrząc na niego z kamienną twarzą.
       - Czyżby nie podobały ci się moje rządy? – zapytał głośno, próbując przekrzyknąć szum wiatru. – Może uważasz, że ty sprawdziłbyś się lepiej na moim stanowisku?
      - Myślę, że będzie lepiej jeśli będziesz się słuchał naszego stada. W końcu to im ma być tu dobrze, a połowa lwic zgadza się ze mną w wielu…
      - Naszego stada? – nie wytrzymał Mohatu. Podszedł powoli do lwa, unosząc brwi i coraz bardziej podnosząc głos. – Już odkąd byliśmy młodzi, zawsze chciałeś rządzić. Wpychałeś nos w każdą moją decyzję, kontrolowałeś wszystko, co robię. Myślałeś, że zasiądziemy na tronie razem, we dwóch?
      Deszcz lunął z ciemnych chmur, a chwilę potem rozległ się donośny grzmot.
      - Chcę dobrze dla wszystkich mieszkańców Lwiej Ziemi. – Mokra grzywa lwa opadła mu na oczy, które płonęły złowieszczo. – Ty patrzysz tylko na lwy, nie interesują cię inne zwierzęta. Władza uderzyła ci do głowy!
      Mohatu zaryczał tak głośno, że wydawało się, że nawet burza szalejąca za ich plecami umilkła.
     - DOŚĆ! – Skoczył i stanął z nim twarzą w twarz. – Nie chcę więcej tego słuchać, wystarczyły mi te wszystkie lata, kiedy byliśmy młodzi. Wynoś się stąd, albo gotuj na pojedynek – Obrzucił go rozgniewanym spojrzeniem. – Może okażesz się lepszym władcą niż ja.
      Zapanowało między nimi milczenie. Wydawało się, że cisza ta trwa przez godziny. Krople deszczu siekały ich w twarze i  skapywały z sierści.
      - Oczywiście, wasza królewska mość – odezwał się w końcu Isaka grobowym głosem. Odwrócił się od niego i miał już odejść, gdy zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć na niego ostatni raz. – Daj mi dwa dni, a odejdę. I obiecuję, że będzie tak, jakbym nigdy nie istniał.
      Obraz po raz kolejny się zmienił, a głos jego przyjaciele rozwiał się echem po jego umyśle.
      Mohatu biegł przez stare koryto, w którym kiedyś płynęła jedna z pomniejszych rzek na Lwiej Ziemi. Mijał stado nosorożców, które właśnie tędy wędrowało. Wszędzie ślady krwi, rozmazanej po kamiennym gruncie.
     Napięcie rosło, a on miał okropne przeczucia, które ściskały mu żołądek. Przecież miało być już dobrze, już miał nadzieję… Dziś wszystko to miało się zakończyć, raz na zawsze.
      „Szybciej, błagam…”
      I nagle stanął jak wryty. W jednej sekundzie poczuł, że ziemia zapada mu się pod łapami. Za późno. Przybył za późno. Nie zdążył.
     Z rogu jednego z nosorożców zwisał martwy Isaka.

5 komentarzy:

  1. Jej, czyżby 2016 był rokiem powrotu zza swiatów znanych i lubianych lwich bloggerek? *przeciera oczy ze zdumienia*
    Ja pamiętam Cię jeszcze jako TheHankę, Twój blog na Onecie "Król Lew - Dalsze losy" był pierwszym o tematyce KL, na jaki natrafiłam w internetach, przedtem oczywiście również lubiłam naszą kochaną bajkę, ale dopiero Twoja historia dała mi kopa, bym i ja spróbowała swoich sił w tej tematyce, chyba nigdy Ci za to nie podziękowałam :).
    Bardzo cieszę się, że wróciłaś do blogosfery, jeszcze z tak fajnie rozpoczynającym się opowiadaniem - niby historię Mohatu przewałkowano na setkach blogów, ale Twoje czyta się z wielkim zainteresowaniem, nie ziewając przy okazji "ile można?", przy dobrym stylu i bogatym słownictwie z każdej, nawet najbanalniejszej historii można zrobić perełkę, a Tobie na pewno nie brakuje żadnego z nich.
    PS. Komentarz naprawdę nie miał być tak chaotyczny, przepraszam za efekt końcowy.
    PPS. Ja wieeele lat temu (ze 4?) pisałam pod nickiem "Uri" ostatnio odgrzebałam mój stary blog, na który, jeśli masz ochotę zajrzeć, serdecznie Cię zapraszam: krol-lew-dalsza-historia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uri! :D Jak dobrze Cię widzieć!
      Cieszę się, że to mój blog był inspiracją dla Twojej twórczości, którą wręcz uwielbiam i na pewno jak będę miała chwilkę, to wpadnę do Ciebie (poza tym musiałabym pomyśleć o liście polecanych blogów tutaj, bo coraz więcej ich :D). Miło mi słyszeć, że moja historia jest ciekawa, choć nie będzie ona w pełni o Mohatu.
      Pozdrawiam i na pewno wpadnę do Ciebie!

      Usuń
  2. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla Twojego wspaniałego pisania. Niesamowicie przedstawiłaś sen Mohatu i targające nim emocje, a cały rozdział ogólnie czyta się tak przyjemnie, że aż prosi się o natychmiastową kontynuację. Myślę, że Twoja historia Mohatu zapowiada się na bycie najlepszą ze wszystkich na blogosferze :)
    Pozdrawiam i zapraszam na swoje blogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi to słyszeć, w szczególności z Twoich ust. :) Cieszę się, że moja historia podoba się innym, bo bardzo chciałam wprowadzić coś nieprzewałkowanego, że tak powiem jak w komentarzu wyżej.
      Dziękuję i również pozdrawiam i na pewno wpadnę. :)

      Usuń
  3. 39 yr old Data Coordiator Valery Nye, hailing from Guelph enjoys watching movies like "Edward, My Son" and Knife making. Took a trip to Longobards in Italy. Places of the Power (- A.D.) and drives a McLaren F1 GTR Longtail. polaczone z

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Kto jest Twoją ulubioną postacią?