Rozdział dedykuję Aleksandrowi,
Przyjacielowi,
Który mimo wszystko we mnie wierzył.
Zapowiadał się kolejny zwykły dzień.
W blasku
wschodzącego słońca Lwia Skała zapierała dech w piersiach jeszcze bardziej niż
zwykle. Ogromna i potężna, stała pośrodku wielkiej równiny, na której powoli
budziło się życie.
Poranek był
nieco chłodny, ale rześki i jasny. Słońce wychylało się nieśmiało zza
horyzontu, tworząc na niebie piękną kompozycję kolorów – od fioletu, poprzez
delikatny róż i pomarańcz, aż po krwistoczerwony.
Z jaskini
wyłonił się powoli lew. Miał on jasnobrązową sierść i gęstą, rudą grzywę, a
jego czerwone oczy zdradzały wielką mądrość i inteligencję, jednak spojrzenie jegomościa
wydawało się nieco srogie. Był poważny, kroczył powoli, lecz pewnie. Wszystko
wskazywało na to, że miał klasę i budził szacunek.
- Dziękuję, że
zgodziłeś się dziś ze mną pobawić! – rozległ się dziecięcy głos za nim.
Lew odwrócił się
z lekkim uśmiechem. Biegła ku niemu lwiczka tak malutka, że mógłby zdeptać ją
swoją wielką łapą. Była tak kochana, tak niewinna.
Pędził ku niemu
jego skarb. Uru.
- Wiesz, że
zawsze staram się poświęcać ci jak najwięcej czasu – powiedział. Jego głos był
donośny i głęboki.
- Wiem – odparła
Uru. – dlatego ci dziękuję.
Wyszczerzyła do
niego swoje nieskazitelnie białe zęby. Nie mógł wytrzymać i także się
rozpromienił. Ironia losu – Mohatu, wielki władca Lwiej Ziemi i pan Lwiej
Skały, wręcz emanujący stoickim spokojem i budzący strach wśród nieprzyjaciół,
wymiękał przy swojej małej córce.
- Więc gdzie
chcesz dzisiaj iść? – zapytał.
- Och, no nie
wiem… może ty mnie gdzieś zaprowadzisz? Albo nie, mam pomysł! Ostatnio przy
wodopoju widziałam takie piękne kwiaty! Ciekawe, czy nadal tam są…
- A więc chodźmy na poszukiwanie kwiatów. Może
zdążymy wrócić przed obiadem – rzekł Mohatu, patrząc na księżniczkę. Ona sama
miała coś z delikatnego kwiatka. Brązowa sierść, błyszczące, czerwone oczy… ale
nie chodziło wcale o wygląd. Posiadała w sobie czystą, bezinteresowną dobroć,
pogodę ducha. Już od małego potrafiła okazywać serce każdej żywej istocie.
„Taka sama jak jej matka”, przeleciało
Mohatu przez głowę i od razu nawiedziły go bolesne wspomnienia.
Matka Uru zmarła
przy porodzie. Sytuacja w pewnym momencie stała się tak rozpaczliwa, że nawet
szaman nie potrafił udzielić im pomocy. Była niezwykłą lwicą i walczyła do
końca. Żałował, że ich córka nigdy nie mogła jej poznać. Uru całe dnie spędzała
samotnie, ponieważ na Lwiej Skale nie urodziło się żadne inne lwiątko. Owszem,
zostały także lwice z ich stada, ale przecież różnica wieku miała tu ogromne
znaczenie. Mohatu starał się poświęcać jej jak najwięcej czasu, ale ciężko mu
było pogodzić rolę ojca z licznymi obowiązkami króla.
Nagle zdał sobie
sprawę, że posmutniał, więc zwrócił się do Uru:
- Kto pierwszy
przy wodopoju?
Uśmiechnęła się
wyzywająco i podskoczyła, gotowa do biegu.
- Przegrasz! – I
pognała przez sawannę.
Mohatu
uśmiechnął się pod nosem
- Jesteś pewna? –
zawołał, wyprzedzając ją.
Biegli ile sił
w kierunku sadzawki. Słońce wspinało się coraz wyżej i wyżej, oświetlając
zieloną równinę. Zwierzęta umykały im z drogi; ptaki wzbijały się w powietrze,
gdy tylko się zbliżali, antylopy odskakiwały daleko, a zebry galopowały prędko,
wypłoszone ich donośnym śmiechem.
- Pierwsza! – zawołała Uru, gdy byli już nad
lśniącą taflą wody.
- Chyba śnisz! –
Mohatu poczochrał córkę po głowie, śmiejąc się.
- No dobra, dobra,
dobra! Było równo – powiedziała z lekką niechęcią i nieśmiałym uśmiechem, a lew
przestał.
Podeszli do wody
i zaczęli pić. Słońce już prawie górowało, więc zrobiło się gorąco, jednak
lekki, chłodny wiatr, który wiał raz po raz pozwolił im zapomnieć o upale.
- Poszukajmy
tych kwiatów – zwrócił się król do córki. – Nazwiemy je kwiatami Uru, na cześć
ich odkrywcy – zażartował.
- Nazwiemy je
kwiatami Uru i Mohatu, bo to będą nasze wspólne kwiaty –postanowiła. - Chyba
były po drugiej stronie… - Wytężyła wzrok i wyciągnęła szyję.
Ruszyli zatem
naokoło wodopoju. Mohatu pozwolił lwiczce gonić beztrosko za motylami, a sam
rozglądał się po swoim królestwie. Było niewątpliwie piękne. Wszystko w nim
żyło w harmonii, złączone odwiecznym, wielkim Kręgiem Życia. Spokój i cisza,
tylko odgłosy przyrody. Uwielbiał się w nie wsłuchiwać.
- Tato, patrz! –
Z zamyślenia wyrwał go głos córki. – Ale wielki odcisk łapoy!
Lew zmarszczył
brwi. Szybkim krokiem podszedł bliżej i pochylił się
Na ziemi widniał
świeży odcisk łapy. Był ogromny, niemal tak duży jak łapa Mohatu. Król był
pewien – nie należał do lwa.
- Uru – zaczął
poważnie, prostując się – wracaj na Lwią
Skałę. Tu może być niebezpiecznie. Uważaj na siebie, w razie wypadku biegnij i
gdzieś się schowaj.
- Co się dzieje,
tato? – zapytała przestraszona.
- Idź.
Porozmawiamy kiedy wrócę.
Skoczył do
przodu, pozostawiając Uru za sobą. Miał wyrzuty sumienia, że znowu musiał ją
opuścić i to w takim momencie, ale im szybciej rozprawi się z intruzem, tym
lepiej, i co ważniejsze – bezpieczniej.
Gdy tylko
zobaczył ten odcisk, wiedział już z kim ma do czynienia.
Hieny od zawsze
były nieproszonymi gośćmi Lwiej Ziemi. Były za to pasożytami, gatunkiem, który
musiał wyginąć. Wiedział, że lwy nie zaznają spokoju, póki żyją te bestie.
Intruz musi ponieść karę za wtargnięcie do jego królestwa.
Wytropienie tego zwierzęcia nie sprawiało
trudności. Wystarczyło po prostu iść za śladami zniszczeń i podążać w miejsce,
z którego ucieka wszelka zwierzyna. Hieny nie grzeszą rozsądkiem i zawsze
pozostawiają po sobie ślady, takie jak ten przy wodopoju.
Przebierał
łapami z całych sił. Mijał znajome miejsca, przeszukiwał sawannę wzrokiem, lecz
z tą prędkością wszystko rozmywało się w różnokolorowe plamy.
„Szybciej, szybciej…”
I nagle zobaczył swoją ofiarę. Szkodnik
siedział w cieniu niedużego drzewa, drapiąc się za uchem. Na jego twarzy gościł
bezczelny uśmieszek, co jeszcze bardziej go rozdrażniło.
Wściekły Mohatu skoczył, zagradzając mu drogę ucieczki,
a ów osobnik zerwał się i zawarczał złowrogo.
- Hieny nie mają
wstępu na Lwią Ziemię – zagrzmiał król. Czuł, jakby coś się w nim gotowało.
Nienawidził, gdy ktoś łamał jego zasady. – Wiesz, co muszę teraz zrobić.
- Proszę,
proszę, kogo widzę. Czcigodny król, któremu zaraz pęknie żyłka. Zobaczymy, czy
naprawdę jesteś taki mocny, za jakiego się uważasz, Mohatu – warknęła hiena. –
Władca sawanny i jego święte prawo, tfu! – Splunął z pogardą na ziemię.
Lew ryknął z
wściekłości, gotowy do ataku. Potężnie zbudowana hiena także przyjęła pozycję
bojową. Już mieli się na siebie rzucić, gdy nagle Mohatu odepchnęła jakaś inna
siła.
Wtedy wszystko wydarzyło się bardzo szybko: hiena parsknęła lekceważącym
śmiechem i uciekła, a on stracił ją z oczu. Wyrwał się spod ciężaru, który go
więził, a potem uświadomił sobie, że otoczyły go cztery lwice.
„Jeszcze tego brakowało”, pomyślał.
- Nie jesteście
mile widziane w tych częściach Lwiej
Ziemi – rzekł najchłodniejszym tonem, na jaki było go stać.
- Ty też nie
będziesz tu mile widziany, gdy wszyscy dowiedzą się, że jesteś mordercą –
syknęła jadowicie jedna z nich.
- Pilnowanie
porządku i bezpieczeństwa nie jest morderstwem. Zakłóciłyście wymierzanie kary zwierzęciu,
które złamało prawo.
- Ale zabójstwo
niewinnych już zalicza się do zbrodni! – zawołała kolejna.
- Oni nie są
niewinni – odpowiedział dobitnie Mohatu. – Są na mojej ziemi, znają zasady, a
mimo to zapuszczają się tu. Tak samo jak wy.
Kilka lwic
zaryczało ze złości. Napięcie rosło i robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie.
Obie strony mierzyły się wzrokiem i powarkiwały.
- Wynoście się
stąd – szepnął złowieszczo lew. Ostatnie, na co miał dziś ochotę to spotkanie z
nimi. – Nie chcę rozlewu krwi.
- Będziesz
musiał nas do tego zmusić.
Rozległy się
ogłuszające ryki i już miało dojść do walki, gdy za plecami Mohatu przez hałas
przebił się ostry, donośny głos:
- Dość.
Król obejrzał
się za siebie i stanął twarzą w twarz z niebieskooką lwicą.
Nie wiem czy mnie pamiętasz, nazywam się Nyota i od czterech lat prowadzę bloga Życie Milele. W każdym razie ja Ciebie pamiętam bardzo dobrze, jak również Twoje blogi oraz to, jak zostawiałaś komentarze pod moimi postami. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, gdy Shez poinformował mnie o Twoim powrocie. To wspaniałe, że mimo tylu lat "Król Lew" wciąż żyje w nas. Wróciłaś po tak długim czasie, a mimo tego napisałaś przepiękny rozdział - aż coś mnie ścisnęło za serce, gdy go czytałam. Czy to sprawka małej Uru, czy dobrotliwego Mohatu, a może powrotu do samych korzeni bajki czy też po prostu fakt, że napisałaś go Ty - cóż, tego się nie dowiem, ale jestem pewna, że kolejne rozdziały również tak mocno mnie poruszą. Pamiętam te czasy, gdy czytałam Twoje blogi i byłam nimi oczarowana, a teraz ponowne zderzenie z Twoją twórczością również wywołuje u mnie te same pozytywne emocje.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na nowo odnajdziesz się w tej małej, acz wciąż pulsującej życiem społeczności i pozostaniesz w niej na dłużej.
Życzę dużo szczęścia :)
Aż się łezka w oku kręci, gdy uświadamiam sobie, jak dawno to było. Cieszę się, że ktoś mnie pamięta i że czekał na mój powrót (tym bardziej, że ja również pamiętam Ciebie :)). Naprawdę miło jest słyszeć takie słowa.
UsuńDziękuję i również życzę szczęścia!
Dokładnie pamiętam ten styl pisania. Przyjemnie się czytało Twoje dzieła za czasów jeszcze onetu, potem blogspota, kiedy to kontynuowałaś wspaniały blog zwany "Król Lew - dalsze losy". Ja sam miałem okazję z Tobą współpracować właśnie na tym blogu i to były piękne czasy. Teraz powróciłaś z niemalże genialną oryginalnością, bo ta tematyka o starszych dziejach jest po prostu rzadkością w dzisiejszych czasach, dlatego mega się cieszę.
OdpowiedzUsuńŻyczę mega silnej wytrwałości, rozdział uważam za przepiękny <3
Wspaniale jest czytać, że komuś się to podoba i wprowadziłam coś niespotykanego do tej tematyki. Jak już mówiłam, mam teraz ogromną motywację, więc dziękuję z całego serca. :D
UsuńWiem , zacznę inaczej niż inni.. ale cóż... taka już jestem... Haley !! mordeczko ty moja :D jak dobrze zobaczyć że wróciłaś po tych kilku latach :) ciesze się że znowu będę mogła czytać twoje znakomite opowiadania :) nie nie przesładzam , naprawdę są świetne :) jeszcze tylko Nasi brakuje i Patki... wtedy ekipa byłaby razem :) na szczęście jesteśmy my :) Shez , Ty i Ja :D ... Kurcze ale radocha :D
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło jest widzieć tutaj znajome twarze po tak długiej przerwie. :)
Usuń